1. Zemsta Czarownicy, Książki, Kroniki Wardstone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Joseph DelaneyZemsta CzarownicyCykl: Kroniki Wardstone Tom 1Tytuł oryginalny: The Spook's ApprenticePrzełożyła: Paulina BraiterRok pierwszego wydania: 2004Rok pierwszego wydania polskiego: 2007-1-Thomas Ward, siódmy syn siódmego syna, zostaje oddany do terminu u miejscowego stracharza.Praca jest ciężka, mistrz surowy, a wielu wcześniejszych uczniów nie podołało trudom nauki. Thomasmusi się nauczyć przepędzać duchy, poskramiać czarownice i więzić boginy. Kiedy jednak niechcącyuwalnia Mateczkę Malkin, najgorszą wiedźmę w Hrabstwie, zaczyna się koszmar...***Spis treści:Rozdział 1. Siódmy syn......................................................................................................................................................................3Rozdział 2. W drodze.........................................................................................................................................................................8Rozdział 3. Zaułek wodny Nr 13......................................................................................................................................................11Rozdział 4. List.................................................................................................................................................................................15Rozdział 5. Boginy i wiedźmy...........................................................................................................................................................17Rozdział 6. Dziewczyna w szpiczastych trzewikach........................................................................................................................23Rozdział 7. Ktoś musi to robić..........................................................................................................................................................28Rozdział 8. Mateczka Malkin............................................................................................................................................................35Rozdział 9. Na brzegu rzeki.............................................................................................................................................................41Rozdział 10. Biedny Billy..................................................................................................................................................................44Rozdział 11. W dole.........................................................................................................................................................................49Rozdział 12. Desperacja i oszołomienie..........................................................................................................................................56Rozdział 13. Włochate świnie..........................................................................................................................................................67Rozdział 14. Rada stracharza..........................................................................................................................................................71***Dla MarieNAJWYŻSZY PUNKT HRABSTWA KRYJE W SOBIE TAJEMNICĘ.POWIADAJĄ, ŻE ZGINĄŁ TAM CZŁOWIEK, GDY PODCZAS SROGIEJ BURZY PRÓBOWAŁUJARZMIĆ ZŁO, ZAGRAŻAJĄCE CAŁEMU ŚWIATU. POTEM POWRÓCIŁY LODY, A KIEDY SIĘCOFNĘŁY, NAWET KSZTAŁT WZGÓRZ I NAZWY MIAST W DOLINACH ULEGŁY ZMIANIE.DZIŚ W OWYM MIEJSCU NA NAJWYŻSZYM ZE WZGÓRZ NIE POZOSTAŁ ŻADEN ŚLAD POTYM, CO ZASZŁO DAWNO, DAWNO TEMU.LECZ JEGO NAZWA PRZETRWAŁA.NAZYWAJĄ JE...KAMIENIEM STRAŻNICZYM-2-Rozdział 1. Siódmy syn.Kiedy zjawił się stracharz, na dworze zapadał już mrok. Miałem za sobą długi, ciężki dzień i niemogłem się doczekać kolacji.- Czy to na pewno siódmy syn? - spytał.Patrzył na mnie, z powątpiewaniem kręcąc głową.Ojciec przytaknął.- I ty też byłeś siódmym synem?Ojciec ponownie skinął głową i zaczął tupać niecierpliwie, obryzgując moje nogawice drobinkamibrązowego błota i łajna. Z jego czapki kapał deszcz. Niemal cały miesiąc padało. Na drzewachpojawiły się już nowe liście, lecz wiosenna pogoda wciąż jeszcze nie nastała.Mój ojciec był farmerem, podobnie jak jego ojciec, a pierwsza zasada farmera brzmi: utrzymaćgospodarstwo w całości. Nie można go dzielić między dzieci, bo wówczas z każdym pokoleniemstawałoby się coraz mniejsze i mniejsze, aż w końcu nic by z niego nie zostało. Toteż ojciec zapisujegospodarkę najstarszemu synowi, a potem znajduje pracę pozostałym i jeśli to możliwe, usiłuje oddaćich do terminu.Musi przy tym często powoływać się na dawne długi wdzięczności. Sporo możliwości dajemiejscowy kowal, zwłaszcza jeśli farma jest duża i zapewnia mu regularne zlecenia. Wówczas istniejeszansa, że kowal zgodzi się przyjąć chłopaka do terminu. Lecz nadal to tylko jeden syn.Ja byłem siódmym i kiedy nadeszła moja kolej, długi wdzięczności już się wyczerpały. Ojciec był takbardzo zdesperowany, że postanowił oddać mnie do terminu stracharzowi - a przynajmniej takwówczas sądziłem. Powinienem był zgadnąć, że za wszystkim stała mama.Stała zresztą za wieloma rzeczami. Na długo przed moim narodzeniem to za jej pieniądze ojcieckupił farmę. Jak inaczej byłoby na nią stać siódmego syna? Mama nie pochodziła z Hrabstwa,przybyła z kraju za morzem. Większość ludzi nie miała o tym pojęcia, ale czasami, jeśli słuchało siębardzo uważnie, dawało się wychwycić lekkie różnice w wymowie pewnych słów.Nie myślcie jednak, że rodzice sprzedawali mnie w niewolę czy coś takiego. Okropnie nudziła mniepraca na roli, a to, co nazywaliśmy miastem, w istocie było jedynie zwykłą osadą, dziurą zabitądeskami. Zdecydowanie nie miałem ochoty spędzić tam reszty życia, toteż w pewnym sensiespodobał mi się pomysł zostania stracharzem. Było to znacznie ciekawsze niż dojenie krów irozrzucanie gnoju.Obawiałem się jednak, bo to straszna praca. Miałem się nauczyć chronić gospodarstwa i wioskiprzed istotami krążącymi w ciemności. Co dzień czekały mnie starcia z ghulami, upiorami inajróżniejszymi nikczemnymi bestiami. Tym właśnie zajmował się stracharz, a ja miałem zostać jegouczniem.- Ile ma lat? - spytał stracharz.- W sierpniu skończy trzynaście.- Drobny, jak na swój wiek. Umie czytać i pisać?- Tak - odparł tato - jedno i drugie. Zna też grekę, nauczyła go matka. Umiał mówić po grecku, nimjeszcze na dobre nauczył się chodzić.Stracharz pokiwał głową, spojrzał ponad błotnistą ścieżką, poprzez bramę w stronę domu, jakbyczegoś słuchał. Po chwili wzruszył ramionami.- To ciężkie życie dla mężczyzny, a co dopiero dla chłopca. Myślisz, że sobie poradzi?- Jest silny, a gdy dorośnie, będzie równie wysoki, jak ja. - Tato wyprostował się i uniósł głowę.Teraz jej czubek dosięgną! niemal podbródka rozmówcy.Nagle stracharz uśmiechnął się; była to ostatnia rzecz, jakiej oczekiwałem. Jego wielka twarzwyglądała jak wyciosana z kamienia i do tej pory wydawał mi się dość groźny. W długim, czarnym-3-płaszczu i kapturze wyglądał jak ksiądz, kiedy jednak patrzył na mnie, ponura mina sprawiała, żebardziej przypominał kata szacującego ciężar skazańca, nim go powiesi.Włosy wystające spod rąbka kaptura pasowały do szarej brody, lecz brwi miał czarne i krzaczaste.W nozdrzach rosły mu gęste, czarne włosy, a oczy miał zielone, podobnie jak ja.I wtedy zauważyłem coś jeszcze. Miał ze sobą długi kij - oczywiście zauważyłem go, gdy tylkoujrzałem przybysza, ale do tej chwili nie uświadamiałem sobie, że trzyma kij w lewej dłoni.Czyżby oznaczało to, że jest leworęczny jak ja?Ów fakt stanowił dla mnie źródło niezliczonych kłopotów w wioskowej szkole. Wezwano nawetmiejscowego księdza, by mnie obejrzał - cały czas kręcił głową i powtarzał, że muszę z tym walczyć,nim będzie za późno. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Żaden z moich braci nie był leworęczny,podobnie ojciec, natomiast mama owszem i jakoś nigdy jej to nie przeszkadzało. Kiedy nauczycielzagroził, że wybije to ze mnie rózgą i przywiązał mi pióro do prawej dłoni, zabrała mnie ze szkoły i odtygodnia uczyła w domu.- Ile chciałbyś za przyjęcie chłopaka do terminu? - spytał ojciec, wyrywając mnie z zamyślenia.Widziałem, że poważnie podchodzi do sprawy.- Dwie gwinee za miesięczny okres próbny. Jeśli sobie poradzi, wrócę na jesieni i będziesz miwinien jeszcze dziesięć. Jeżeli nie, odeślę go, a ty zapłacisz dodatkową gwineę, by wynagrodzić mistratę czasu.Tato raz jeszcze pokiwał głową, dobijając targu. Poszliśmy do stodoły i monety zmieniły właściciela,ale nie uścisnęli sobie rąk - nikt nie chciał dotykać stracharza. Ojciec i tak wykazał się wielką odwagą,stojąc trzy kroki od niego.- Mam pewną sprawę niedaleko - oznajmił stracharz. - Wrócę po chłopaka o świcie. Dopilnujcie, bybył gotowy. Nie lubię, gdy każe mi się czekać.Kiedy odszedł, ojciec poklepał mnie po ramieniu.- Zaczynasz nowe życie, synu - rzekł. - Idź, umyj się. Skończyłeś z pracą w polu.***Gdy wszedłem do kuchni, zastałem tam mojego brata, Jacka. Obejmował ramieniem żonę, Ellie,która uśmiechała się do niego.Bardzo lubię Ellie, jest ciepła i przyjazna w sposób sprawiający, iż człowiek ma wrażenie, żenaprawdę jej na nim zależy. Mama mówi, że małżeństwo z Ellie posłużyło Jackowi, bo dzięki niejtrochę się uspokoił.Jack jest najstarszy i największy z nas wszystkich i, jak czasami żartuje tato, najprzystojniejszy zpaskudnej gromadki. Faktycznie, wzrostu i siły mu nie brakuje, lecz mimo błękitnych oczu i zdrowych,rumianych policzków, jego czarne brwi niemal zrastają się w jedną linię, więc osobiście nie uważam,żeby był przystojny. Nie da się natomiast zaprzeczyć, że zdołał znaleźć sobie miłą i śliczną żonę. Elliema włosy koloru najlepszej słomy trzy dni po żniwach, a jej skóra dosłownie jaśnieje w blasku świec.- Jutro rano wyjeżdżam - wypaliłem. - O świcie przyjdzie po mnie stracharz.Twarz Ellie pojaśniała.- Chcesz powiedzieć, że zgodził się ciebie przyjąć?Przytaknąłem.- Daje mi miesiąc próby.- Świetnie, Tom. Bardzo się cieszę - rzuciła.- Niewiarygodne! - parsknął Jack. - Chcesz terminować u stracharza? Jak sobie z tym poradzisz,skoro wciąż sypiasz przy zapalonej świeczce?Zaśmiałem się z tego żartu, ale zrozumiałem, że w słowach brata kryje się głębszy sens. Czasamiwidywałem w ciemności różne stwory. Potrzebowałem świeczki, by je przegnać i móc spać w spokoju.Jack podszedł do mnie i z radosnym okrzykiem złapał w objęcia, po czym zaczął ciągnąć dookołakuchennego stołu. Uważał to za świetny dowcip. Opierałem się chwilę, by się nie obraził, aż wreszciepo paru sekundach wypuścił mnie i poklepał po plecach.- Dobra robota, Tom, zarobisz w tej pracy majątek. Jest tylko jeden problem.- Jaki? - spytałem.-4-- Będziesz bardzo potrzebował każdego zarobionego pensa. A wiesz dlaczego?Wzruszyłem ramionami.- Bo będziesz mógł liczyć tylko na takich przyjaciół, których sobie kupisz!Próbowałem się uśmiechnąć, ale w tym, co mówił, kryło się sporo prawdy. Stracharz pracuje i żyjesam.- Och, Jack! Nie bądź okrutny! - upomniała go Ellie.- To tylko żarcik - Jack wyraźnie nie rozumiał, o co chodzi żonie.Lecz Ellie patrzyła na mnie, nie na niego i zobaczyłem, jak mina jej rzednie.- Och, Tom - mruknęła. - To znaczy, że nie będzie cię tutaj, kiedy urodzi się dziecko...Wyglądała na szczerze zawiedzioną i poczułem smutek na myśl, że nie będę mógł powitać w domumałej bratanicy. Mama twierdzi, że dziecko Ellie będzie dziewczynką, a ona nigdy się nie myli w takichsprawach.- Wrócę i odwiedzę was, gdy tylko będę mógł -obiecałem.Ellie spróbowała się uśmiechnąć, Jack podszedł i objął mnie ramieniem.- Zawsze będziesz miał swoją rodzinę - oznajmił. -Gdybyś nas potrzebował, będziemy tutaj.***Godzinę później zasiadłem do kolacji ze świadomością, że rano już mnie tu nie będzie. Jakkażdego wieczoru, tato odmówił modlitwę i wymamrotaliśmy: amen - wszyscy prócz mamy, która jakzwykle ze spuszczoną głową wpatrywała się w swój talerz, czekając uprzejmie, aż skończymy. Pomodlitwie posłała mi lekki uśmiech. Był to ciepły, wyjątkowy uśmiech; nie sądzę, by ktokolwiek inny gozauważył. Od razu poczułem się lepiej.Ogień wciąż płonął w palenisku, promieniując ciepłem na całą kuchnię. Pośrodku wielkiegodrewnianego stołu stał mosiężny świecznik, wypolerowany tak bardzo, że można się było w nimprzejrzeć. Woskowa świeca kosztowała sporo grosza, lecz mama nie pozwalała używać w kuchniłojowych z powodu ich zapachu. Większość decyzji na farmie podejmował tato, ale w pewnychsprawach mama zawsze stawiała na swoim.Gdy zaczęliśmy pałaszować gorący gulasz, uderzyło mnie nagle, jak staro wyglądał dziś ojciec -wydawał się zmęczony, osowiały, a od czasu do czasu na jego twarzy pojawiał się osobliwy wyrazsmutku i tęsknoty. Gdy jednak zaczęli z Jackiem dyskutować na temat cen wieprzowiny, wyraźnie sięożywił. Nie zgadzali się, czy już czas wezwać rzeźnika.- Lepiej zaczekać jeszcze miesiąc - twierdził tato. - Cena z pewnością wzrośnie.Jack pokręcił głową i zaczęli się spierać. Toczyli przyjacielską dyskusję, jak to często w rodzinie iwidziałem, że ojciec świetnie się bawi. Ja jednak nie dołączyłem do nich - dla mnie nie miało to jużznaczenia. Jak powiedział tato, skończyłem z pracą na roli.Mama i Ellie śmiały się z czegoś cicho. Wytężyłem słuch, ciekaw, co mówią, ale Jack zdążył się jużrozkręcić i jego glos rozbrzmiewał coraz głośniej i głośniej. Mama zerknęła na niego wymownie, a jawidziałem, że ma dosyć hałasu.Nieświadom znaczących spojrzeń mamy, rozgadany Jack sięgnął po solniczkę i niechcący jąwywrócił. Na blat wysypał się kopczyk soli. Jack natychmiast wziął szczyptę i odrzucił za lewe ramię.To stary przesąd z Hrabstwa, w ten sposób podobno przeganiamy pecha, którego przynosi rozsypaniesoli.- Jack, i tak przecież nie potrzebujesz soli - upomniała go mama. - Psuje tylko smak dobregogulaszu. To obraza dla kucharki!- Przepraszam, mamo, masz rację. Gulasz jest doskonały.Obdarzyła go uśmiechem, po czym skinęła na mnie głową.- Poza tym nikt nie zwraca uwagi na Toma. Nie tak powinniśmy go traktować ostatniego dnia wdomu.- Nie szkodzi, mamo - powiedziałem. - Wystarczy mi, że mogę tu siedzieć i słuchać.Mama przytaknęła.- Ja jednak mam ci do powiedzenia parę rzeczy. Po kolacji zostań w kuchni, pogawędzimy.-5-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]