2. Maska kłamstw(1), STAR WARS ebooks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
James Luceno
Maska kłamstw
2
MASKA KŁAMSTW
JAMES LUCENO
Przekład
KATARZYNA LASZKIEWICZ
Janko5
Janko5
3
James Luceno
Maska kłamstw
4
Tytuł oryginału
CLOAK OF DECEPTION
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
BARBARA CYWIŃSKA
MAGDALENA KWIATKOWSKA
Ilustracja na okładce
STEVEN D. ANDERSON
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2001 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
Dla Karen-Ann,
jednej z niewielu osób,
które naprawdę wpłynęły na losy świata
- przynajmniej mojego.
For the Polish edition
Copyright © 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7245-919-3
Janko5
Janko5
5
James Luceno
Maska kłamstw
6
Dawno, dawno temu, w dalekiej galaktyce...
Po tysiącach pokoleń żyjących w pokoju galaktyczna Republika zaczyna się kru-
szyć. Na Coruscant, w centrum cywilizowanego świata, chciwość i korupcja zżerają
galaktyczny senat, czemu nie są w stanie zapobiec nawet talenty najwyższego kanclerza
Valoruma. Na peryferiach Republiki zaś statki Federacji Handlowej opanowują hiper-
przestrzenne szlaki.
Teraz jednak Federacja Handlowa staje się obiektem ataków ze wszystkich sekto-
rów, narażona na napaści piratów i terrorystów, domagających się położenia kresu jej
tyrańskim praktykom.
Nadszedł czas próby dla wszystkich tych, którzy nie szczędzą wysiłków, by
utrzymać jedność Republiki - przede wszystkim rycerzy Jedi, którzy od niepamiętnych
czasów strzegą pokoju i sprawiedliwości...
DORVALLA
Janko5
Janko5
7
James Luceno
Maska kłamstw
8
ROZDZIAŁ
1
- Status - syknęła postać w długiej szacie.
Neimoidiański nawigator „Strumienia Przychodów" odpowiedział z ogromnego
jak tron fotela stojącego poniżej poziomu rampy spacerowej mostka:
- Ostatnia z kapsuł towarowych wpływa na pokład, komandorze Dofine. - Ryt-
miczny język Neimoidian akcentował pierwsze sylaby przeciąganych śpiewnie słów.
- Doskonale - odparł Dofine. - W takim razie wezwij z powrotem myśliwce.
Nawigator odwrócił się w swoim fotelu twarzą do rampy spacerowej.
- Już teraz, komandorze?
Dofine przerwał niespokojny marsz, by rzucić pełne wątpliwości spojrzenie na
członka swojej załogi. Miesiące spędzone w głębokiej przestrzeni tak pogłębiły wro-
dzoną nieufność komandora, że nie był już pewien zamiarów nawigatora. Czy tamten
kwestionował jego rozkazy w nadziei podniesienia swojej pozycji, czy też może istniał
rozsądny powód, by opóźnić powrót myśliwców? Problem ten naprawdę trapił Dofine-
'a; ryzykował utratę twarzy, gdyby okazało się, że nie miał racji, podając w wątpliwość
intencje podwładnego. Postanowił zaryzykować, udając, że pytanie wynikało z auten-
tycznej troski i nie miało groźnych podtekstów.
- Chcę, by odwołano te myśliwce. Im prędzej opuścimy orbitę Dorvalli, tym lepiej.
Nawigator skinął głową.
- Jak pan sobie życzy, komandorze.
Dofine, dowodzący nieliczną żywą załogą „Strumienia Przychodów", miał dwoje
zaczerwienionych owalnych oczu z przodu głowy, wydatny pysk i opadające rybie usta.
Żyły i tętnice pulsowały tuż pod powierzchnią pomarszczonej, upstrzonej plamami
bladozielonkawej skóry. Niewysoki jak na swoją rasę - najsłabszy z miotu, jak mawia-
no za jego plecami - ukrywał chude członki pod fałdzistą niebieską szatą i płaszczem o
wywatowanych ramionach, bardziej odpowiednim dla duchownego niż dowódcy stat-
ku. Nawet jego tiara - wysoki stożek z czarnej tkaniny - sugerowała bogactwo i wysoki
urząd.
Nawigator ubrany był podobnie, w długą szatę i tiarę, ale jego długi do ziemi
płaszcz był jednolicie czarny i prostszy w kroju. Odczytywał dane z urządzeń nawiga-
cyjnych otaczających jego muszlowaty fotel przy użyciu gogli, a jego usta zasłaniał
płaski, okrągły komunikator.
Pokładowym łącznościowcem „Strumienia Przychodów" był wyłupiastooki Sullu-
stanin o obwisłych szczękach. Operator centralnego komputera pokładowego był Gra-
ninem - trójokim osobnikiem o koźlej twarzy. Zielonoskóry Ishi Tib z wydatnym dzio-
bem pełnił funkcję wicekwestora statku.
Dofine nienawidził obcych jako członków załogi, ale musiał ich znosić ze względu
na pomniejsze koncerny żeglugowe, stowarzyszone z Federacją Handlową: niewielkie
spółki w rodzaju Viraxo Shipping albo potężne stocznie, jak TaggeCo i Hoersch-
Kessel.
Wszystkie inne zadania na mostku wykonywał człekokształtny robot.
Komandor ponownie zaczął przemierzać mostek w tę i z powrotem, gdy nagle
znów odezwał się Sullustanin.
Skąpany w blasku niezliczonych gwiazd frachtowiec Federacji Handlowej „Stru-
mień Przychodów" unosił się leniwie nad alabastrowym płaszczem atmosfery Dorvalli.
Identyczny jak miriady swoich braci, przypominał talerz, któremu wycięto środek,
pozostawiając dwa masywne ramiona hangarów. W leżącej pomiędzy nimi centrosferze
znajdowały się potężne hiperprzestrzenne reaktory. Wygięte ramiona nie stykały się z
przodu, jakby projektant zapomniał zamknąć ich krąg. W rzeczywistości jednak ta prze-
rwa była zamierzona, bo na końcu każdego z ramion mieściły się olbrzymie szczęki
doków i wyloty hangarów.
Statek Federacji pożerał olbrzymie ilości ładunku, niczym żarłoczna bestia; od
trzech dni jego żerowiskiem była orbita Dorvalli.
Głównym towarem eksportowym tej peryferyjnej planety były rudy lommitu, jed-
nego z najważniejszych składników transpastalowych szyb i kabin gwiezdnych my-
śliwców. Niezgrabne transportowce wynosiły rudę na wysoką orbitę, gdzie towar prze-
noszono na samobieżne barki, transportery i kapsuły towarowe, niektóre wielkie jak
promy orbitalne, każdy ze znakiem Federacji Handlowej - Płomienistą Kulą.
Setki bezzałogowych statków płynęły strumieniem między dorvallańskimi trans-
portowcami a pierścieniem frachtowca, przyciągane potężnymi promieniami ściągają-
cymi w kierunku przerwy pomiędzy ramionami. Tam urządzenia cumownicze doków
wciągały statki przez pole magnetyczne do prostokątnych otworów prowadzących do
ładowni.
Przed atakami piratów lub innych napastników chroniły frachtowiec patrole czte-
rosilnikowych gwiezdnych myśliwców o tępych nosach, pozbawione tarcz, ale za to
wyposażone w szybkostrzelne działa laserowe. Pilotującymi myśliwce robotami stero-
wał centralny komputer umieszczony w sferycznym centrum dowodzenia frachtowca.
Na rufowym wybrzuszeniu centralnej sfery wznosiła się wieża dowodzenia i kon-
troli. Na jej mostku postać w długiej szacie przechadzała się nerwowo od jednego
wklęsłego iluminatora do drugiego. Tafle iluminatorów ukazywały widok odległych
końcówek ramion hangarów i pozornie nieprzerwany strumień kapsuł, połyskujących w
świetle centralnej gwiazdy systemu. Za ramionami frachtowca i strumieniem rudobrą-
zowych kapsuł lśniła białym blaskiem Dorvalla.
Janko5
Janko5
9
James Luceno
10
na dwadzieścia pięter strefy, których granice wyznaczały rozsuwane wrota. Zazwyczaj
najpierw ładowano strefę trzecią, najbliższą punktu centralnego. Jednak kapsuły zawie-
rające towary kierowane do portu przeznaczenia innego niż Coruscant lub pozostałe
planety Jądra były kierowane do ładowni w strefie pierwszej lub drugiej niezależnie od
tego, w którym momencie zostały wniesione na pokład.
Po całym hangarze kręciły się automaty strażnicze ze zmodyfikowanymi karabi-
nami bojowymi firmy BlasTech, z których część miała końcówki dezintegrujące. Pod-
czas gdy roboty wykonawcze przypominały puste w środku pniaki z licznymi gałęziami
ramion, jednostki PK o giętkich szyjach, pudełkowate GNK lub płaskostope binarne
podnośniki, wygląd robotów strażniczych zainspirowały najwyraźniej struktury kostne
któregoś z licznych dwunożnych gatunków zamieszkujących galaktykę. Pozbawione
zaokrąglonej głowy i metalowej muskulatury swoich bliskich kuzynów - robotów pro-
tokolarnych - roboty strażnicze miały wąskie czaszki w kształcie przepołowionego
walca, zakończone z przodu procesorem mowy, a od tyłu nasadzone ukośnie na sztyw-
ną, cofniętą szyję. Tym, co odróżniało je od reszty, był jednak plecak z dopalaczem
sygnalizatorów i sterczącą z niego ruchomą anteną.
Większość robotów ochraniających „Strumień Przychodów" była po prostu koń-
cówkami centralnego komputera frachtowca; niektóre z nich jednak zostały obdarzone
szczątkową inteligencją. Czoła i piersi tych dowódców zdobiły żółte odznaki podobne
do wojskowych, nie tyle ze względu na same roboty, co raczej na użytek istot z krwi i
kości, przed którymi odpowiadały.
OLR-4 był jednym z robotów-dowódców.
Ściskając karabin blasterowy w obu dłoniach, zgięty pod kątem w poprzek klatki
piersiowej, robot stał w strefie drugiej hangaru, dokładnie w połowie odległości pomię-
dzy wielkimi grodziami wyznaczającymi granice pomieszczenia. OLR-4 rejestrował
oznaki ożywionej działalności, jaka toczyła się wokół niego - strumienie kapsuł towa-
rowych sunących do strefy trzeciej, hałas innych kapsuł osiadających na pokładzie,
nieprzerwane trzaski i zgrzyty pracujących maszyn - ale robił to tylko częścią świado-
mości. Zadaniem OLR-4, powierzonym mu przez centralny komputer pokładowy, było
wypatrywanie wszelkich odstępstw od normalności: zjawisk nie mieszczących się w
przedziale parametrów zdefiniowanych przez komputer.
Ogłuszający zgrzyt, który towarzyszył unoszeniu się kapsuły towarowej, biorąc
pod uwagę rozmiary statku, mieścił się całkowicie w tym przedziale. Tak samo dźwięki
dobywające się z wnętrza kapsuły, które można było przypisać przesuwającym się we-
wnątrz towarom. Nie dało się jednak powiedzieć tego samego o syku powietrza uwal-
nianego przez zawory bezpieczeństwa ani o metalicznych stukach i zgrzytach, które
poprzedziły powolne unoszenie się nietypowo dużej, okrągłej klapy przedniego włazu.
Długa głowa OLR-4 okręciła się wokół osi, a jego wypukłe sensory optyczne za-
trzymały się na kapsule. Powiększony i wyostrzony obraz transmitowany był do cen-
tralnego komputera, który nieustannie porównywał go z bazą podobnych wizerunków.
Wszelkie odstępstwa od normy były rejestrowane.
W tym samym momencie, gdy fotoreceptory OLR-4 przyglądały się badawczo
unoszonej klapie włazu, dodatkowe roboty strażnicze pospieszyły, by zająć pozycje po
- Komandorze, Zakłady Wydobywcze Dorvalli informują, że ich należność została
zaniżona o sto tysięcy republikańskich kredytów.
Dofine machnął lekceważąco długimi palcami.
- Powiedz im, żeby sprawdzili swoje rachunki.
Sullustanin przekazał słowa Dofine'a i czekał teraz na odpowiedź.
- Mówią, że to samo powiedział pan ostatnim razem, kiedy tu byliśmy.
Dofine westchnął teatralnie i wskazał na wielki okrągły ekran w tylnej części
mostka.
- Wyświetl ją.
Powiększony wizerunek rudowłosej, piegowatej kobiety rasy ludzkiej ukazał się
na ekranie w tym samym momencie, gdy pojawił się przed nim Dofine.
- Nic mi nie wiadomo, by kwota zapłaty była niepełna - powiedział bez żadnych
wstępów.
Oczy kobiety błysnęły.
- Nie kłam, Dofine. Najpierw dwadzieścia tysięcy, potem pięćdziesiąt, a teraz sto.
Ile będziemy musieli stracić przy następnej okazji, gdy Federacja Handlowa zaszczyci
Dorvallę wizytą?
Dofine rzucił porozumiewawcze spojrzenie na Ishi Tiba, który uśmiechnął się sła-
bo w odpowiedzi.
- Wasza planeta leży na uboczu normalnych szlaków przestrzennych - powiedział
spokojnie w stronę ekranu. - Równie daleko od Rimmiańskiego szlaku handlowego, jak
i od Trasy na Korelię. Ta sytuacja rodzi dodatkowe wydatki. Oczywiście, jeśli jesteście
niezadowoleni, zawsze możecie prowadzić interesy z jakimś innym koncernem.
Kobieta prychnęła.
- Z innym koncernem? Przecież nikogo tu nie dopuszczacie! Dofine rozłożył dłu-
gie ręce.
- Cóż więc znaczy sto tysięcy kredytów więcej czy mniej?
- To wyzysk!
Kwaśna mina, jaką przybrał teraz Dofine, wyjątkowo dobrze pasowała do jego
obwisłej twarzy.
- Proponuję, żeby złożyła pani skargę w Komisji Handlowej na Coruscant.
Kobieta prychnęła i zaczerwieniła się ze złości.
- To jeszcze nie wszystko, Dofine.
Dofine spróbował się uśmiechnąć.
- Ach, znowu się pani myli. - Przerwał transmisję, odwracając się twarzą do Ne-
imoidianina.
- Daj mi znać, gdy zakończymy załadunek.
W głębiach hangarów roboty nadzorowały wyładunek kapsuł towarowych ze stacji
przeładunkowych wysoko nad pokładem. Garbate kapsuły z bulwiastymi nosami, które
nadawały im zadziorny wygląd, wpływały do hangaru unosząc się na repulsorach, a
następnie były rozsyłane w zależności od ładunku i przeznaczenia, wymalowanego
zakodowanymi znakami na kadłubach. Każdy hangar był podzielony na trzy wysokie
Janko5
Janko5
Maska kłamstw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]