011. Horton Naomi - Czysta chemia, Harlequin Desire
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Naomi Horton
Czysta chemia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ktoś ją obserwował.
Już po raz drugi tego ranka Jill poczuła przebiegający po plecach dreszcz
niepokoju. Osłaniając oczy przed palącym słońcem Florydy, przyjrzała się drze-
wom otaczającym plażę. I tym razem nic nie uzasadniało niepokoju i napięcia.
Nikogo tam nie było.
- Odbija ci - skarciła siebie Jill, rozdrażniona własną nerwowością. Telefon
podczas śniadania wyprowadził ją z równowagi bardziej niż myślała.
Uśmiechając się zdawkowo, Jill przeszukała wzrokiem rozciągającą się po obu
stronach rozgrzaną plażę. "Pomyłka" - oznajmił przytłumiony głos w słuchawce, po
pauzie tak długiej, że zdążyła, podnosząc ze zniecierpliwieniem głos, dwukrotnie
powiedzieć: "Halo:'.
Ten głos był zaledwie cichym, niemal niezrozumiałym szeptem. A jednak,
zupełnie bez powodu, serce Jill gwałtownie zabiło i nieomal upuściła słuchawkę na
patelnię z jajecznicą. Wyszeptała jego nazwisko, nawet o tym nie myśląc -
częściowo z nadzieją, częściowo z pełnym oburzenia protestem - i zamarła, słysząc
tylko szum na linii między nią a nieznajomym po drugiej stronie. Wtedy ten ktoś
delikatnie odłożył słuchawkę·
W żaden sposób nie może mnie znaleźć - upewniła się spokojnie, raz jeszcze
penetrując wzrokiem plażę.
- Tylko parę osób wie, że jestem tutaj, na wyspie Sanibel, i każda z nich,
widząc Huntera Kincaide, przeszłaby na drugą stronę ulicy. Zrelaksuj się. To nie
on. To zwykła pomyłka.
Mimo tych upewnień, podejrzliwie przyglądała się ludziom na plaży. Nikt z
nich, rzecz jasna, nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Uśmiechnęła się. Słyszała
od ciotki o obfitości muszli na plażach Sanibel, lecz nie wierzyła, iż tyle ich może
znajdować się w jednym miejscu, dopóki nie zobaczyła sama. W przeciwieństwie
do większości wysp otaczających Florydę, Sanibel i jej siostra Captiva leżą na osi
wschód-zachód, prostopadle do przeważających wiatrów i prądów. Osiemnaście
kilometrów plaży pełni rolę sieci, zbierającej miliony muszli wyniesionych przez
fale i wiatr z piaszczystego dna oceanu.
Gdzie są muszle, tam są i ich zbieracze - myślała Jill. Dziesiątki opalonych
turystów wędrowały tam i z powrotem wzdłuż plaży, w pozycji zwanej przez
tubylców "garbem Sani bel" - plecy zgarbione, ramiona opuszczone, wzrok wbity
w skarby u ich stóp, zerwana łączność ze światem. Niektórzy traktowali zbieractwo
poważnie. Ci obładowani byli wiadrami ze znaleziskami, a w rękach dzierżyli
grabki i atlasy. Inni po prostu chowali do kieszeni i plastykowych toreb muszle,
które przykuły ich uwagę swym pięknem, nie troszcząc się zupełnie o łacińskie
nazwy i rzadkość okazów. Nieco sardonicznie Jill poinformowała samą siebie, że
nie było wśród nich wysokiego, szarookiego dziennikarza.
Nagle rozśmieszyły ją własne obawy i obróciła twarz w kierunku słońca,
czując, jak napięcie powoli opada. Zapomnij o tym- powtarzała sobie. - Minęło już
siedem miesięcy, zdążył o tobie zapomnieć. Hunter Kincaide tropi teraz nową
ofiarę. Jeszcze raz obrzuciła spojrzeniem plażę, odwróciła się i kontynuowała
spacer wzdłuż brzegu.
W głębokim cieniu na skraju plaży odpoczywał Hunter Kincaide.
Ten nieprzemyślany telefon dziś rano to był kiepski pomysł - powiedział do
siebie z namysłem, obserwując jednocześnie smukłą, ciemnowłosą kobietę, której
odnalezienie stanowiło cel jego przyjazdu. Teraz zaczęła coś podejrzewać,
niepokoił ją każdy cień i wszędzie wypatrywała zasadzki. Wiedział, że nie
powinien był telefonować, że wystawił na niebezpieczeństwo powodzenie całej
wyprawy, a jednak nie mógł się powstrzymać. Musiał przecież wiedzieć? czy Jill
Benedict zamieszkująca w willi Sea's Glory, to właściwa Jill Benedict. Jego Jill
Benedict. Wiele go kosztowało, by się nie odezwać, gdy usłyszał w słuchawce jej
głos, a i tak pod koniec, kiedy wyszeptała jego nazwisko, nieomal nie wytrzymał.
Jednak cel był zbyt blisko, by ryzykować, że wymknie mu się ponownie.
Ponad wąskim pasem wyrzuconych przez wiatr wbdorostów wpatrywał się w
plażę, gdzie obrócona tyłem stała Jill, teraz już spokojna. Najwyraźniej znalazła
coś interesującego. Hunter obserwował, jak wydłubywała coś z ubitego piachu. Z
gracją pochyliła się i podniosła znaleziony skarb, z zaciekawieniem obróciła w
dłoni i ponownie pochyliła się, aby opłukać go w nadchodzącej fali. Zapewne
muszla - stwierdził Hunter. Muszle zaśmiecały to całe cholerne miejsce.
Wypełniały nawet wynajęty przezeń apartament w willi przy East Gulf Drive - od
wzorów na tapecie, po
podstawy lamp.
Jill wcisnęła swój skarb do kieszeni wyblakłych
żółtych szortów i ruszyła z powrotem. Szła z rękami w kieszeniach i głową
odrzuconą do tyłu, jakby w ogóle nie miała żadnych zmartwień. Nawet na
. zatłoczonej plaży otaczała ją aura naturalnej samokontroli, która kiedyś
przyciągnęła jego uwagę· podobało mu się jej opanowanie. Nie miała cierpliwości
dla durniów, lecz napotykając kłopoty, nie wybuchała sprawiedliwym gniewem,
ani nie obstawała przy swoim. Błyskotliwa i inteligentna, bez cienia szacunku wy-
śmiewała wszelką pompę i zadęcie.
Znaczną część swego siedmiomiesięcznego wygnania spędziła z pewnością na
tej plaży. Opalona skóra lśniła jak polerowany brąz. Z przyjemnością patrzył na
nagi pas jej ciała. Gęste, brązowe włosy urosły, zakrywając uszy, a pojedyńcze
pasma przecinały czoło. Tropikalne słońce spaliło je na sto odcieni o czerwieni i
złota. Od czasu kiedy Widział ją po raz ostatni, wyraźnie schudła, lecz wydawała
się zdrowa i szczęśliwa.
Przynajmniej zdrowa - poprawił siebie, czując wewnętrzny ból. Podejrzewał, że
upłynie jeszcze wiele miesięcy
,
nim znowu będzie naprawdę szczęśliwa.
Odsunął się od szorstkiego pnia australijskiej sosny, o który się opierał.
Przerzucił marynarkę przez ramię, wciągnął głęboko powietrze i przekroczył
granicę chłodnego cienia. Uderzenie ciepła było niemal fizycznym ciosem, a
jaskrawe słońce prawie go oślepiło.
Swietnie pasuje to do okoliczności - pomyślał rozpaczliwie. Gdy ostatni raz
widział lill Benedict, pełna gniewu wysłała go do najgłębszego, najgorętszego kąta
piekła. Rozmyślając o tym, zaczął zbliżać się do wysokiej, złotoskórej kobiety,
która go kiedyś kochała.
- Artur, spójrz! Błyskający trąbik! Ta pani właśnie znalazła błyskającego
trąbika!
Balansując w przyklęku, lill spojrzała w górę, zaskoczona dochodzącym
sponad jej głowy. ostrym głosem.
Otyła i spalona słońcem kobieta pożerała wzrokiem wielką muszlę w rękach
Jill. Jill wstała i rzuciła okiem na wielkie, plastikowe wiadro dźwigane przez nie-
znajomą. Wypełniały je muszle. Zadyszany Artur podszedł z wyraźnie
nieszczęśliwą miną.
- Mamy już dość, Margareth - sapnął, wskazując głową w kierunku wiadra. - I
tak się zepsują, tak samo jak w zeszłym roku.
Margareth obrzuciła męża SUrowym spojrzeniem. Prychnęła i wbiła ponownie
wzrok w muszlę.
To rzeczywiście okaz - pomyślała JiII. Muszla miała niemal dwadzieścia
centymetrów długości, przypominała stożek lodów, o brązowobursztynowej i
kremowobiałej podstawie przechodzącej w długi, smukły szpic. Była zaskakująco
ciężka; gdy lill odwróciła ją, zauważyła oburzonego właściciela chowającego
właśnie swą szeroką stopę. Lepka, czarna masa znikała bez śladu wewnątrz muszli,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]