They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

019 - Pan Samochodzik i Złoto Inków t.1 - Szumski Jerzy, Pan Samochodzik - 119 tomów

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

JERZY SZUMSKI

 

 

 

PAN SAMOCHODZIK I...

 

ZŁOTO INKÓW

 

 

TOM I

CZORSZTYN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA

1999

WSTĘP

 

 

Wykute z toledańskiej stali ostrze szpady Francisca Pizarra ze świstem przecięło piasek Wyspy Koguciej, rysując na nim głęboką linię na plaży Galio.

Kondotierzy patrzyli na swego dowódcę. Wsparty na szpadzie ocierał pot z wychudłej twarzy.

- Amigos - zgrzytliwie chrypiał jego głos - po jednej stronic bieda, głód i harówka, łzy i upokorzenia. A tu nadzieja na bogactwa. Stamtąd powraca się do Panamy, do nędzy. Stąd rusza się do Peru, ku jego kosztownościom!

Wśród zgromadzonych na plaży poruszenie, szepty:

- Jak się zwie to państwo? Phiru? Op-hiru? Piru? Peru?

- A diabeł z nim tańcował, jak je zwać! Byleby tam złota i kamuszków było po szyję!

- Taa... Ale po tamtej stronie wyciętej w piasku krechy niedaleko zakotwiczony stoi statek, który ma resztkę nas ocalonych zawieźć do Panamy. Tam choć medyk opatrzy rany, a tu? Złota jeszcze nie widać, tylko wciąż nowe rany i wrzody...

Tylko dwunastu stanęło po tej stronie wykreślonej na piasku linii, gdzie zimno uśmiechał się ich dowódca. Ale oczy płonęły mu odblaskiem dalekiego złota.

Tak powstał oddział nazwany przez historię “Trzynastką z Wyspy Koguciej”. Trzynastką, która odkryła Peru.

Był rok 1527. Niby taki sam dla wszystkich czas, ale dla Tawantinsuju - “państwa czterech stron świata”, czyli przyszłego Peru, zaczął on zatrważająco przyspieszać. W 1535 roku powrócił Pizarro. Towarzyszyło mu 63 jeźdźców i 200 piechurów; niektóre źródła wspominają o 62 jeźdźcach i 106 pieszych (w tym było 30 kuszników i 3 muszkieterów). Prowadzili ze sobą trzy armatki strzelające kamieniami. Armatki wystrzeliły tylko raz, 16 listopada 1532 roku w Cajamarce, podczas ujęcia władcy Inków, Atahualpy.

Około dwustu ludzi przeciwko dziesięciomilionowemu narodowi dysponującemu trzystutysięczną armią? Kpiny? Bezlitosny żart z tych kilkuset Hiszpanów? Może nadmiar pychy, porwanie się z motyką na słońce?

Nic z tego! Wyborne, przemyślane działanie. Oparte na znajomości psychiki Indian. Wypróbowane już podczas podboju Meksyku przez Corteza: pochwycić władcę i nie dbać o resztę!

W dniu 16 listopada 1532 roku potężny władca Inków, Atahualpa, został ujęty przez garstkę napastników pośród swej wielotysięcznej świty.

Zwycięzcy jeszcze łudzili swego jeńca:

- Niech twoi poddani napełnią złotem tę komnatę o wymiarach 9x7 metrów tak wysoko, jak sięgniesz ręką, a te dwie mniejsze komnaty srebrem, to będziesz wolny.

Posłuszni rozkazom Inkowie gromadzili kosztowności...

Wreszcie 29 listopada 1533 roku Atahualpa został uduszony garotą, rodzajem metalowego pierścienia zaciskanego gwintem. W zamian za przejście na katolicyzm udało mu się umknąć spalenia na stosie. Umarł więc z nadzieją, że jego dusza nie straciła swego ciała, do którego będzie mogła w każdej chwili wrócić. Umarł ochrzczony jako Francisco... Czyżby jedyna udana kpina ze zwycięskiego Pizarra?...

 

*

Minęły ponad cztery stulecia... W odległej o tysiące kilometrów od Peru Polsce, w miasteczku Bochnia, młody człowiek pisał:

Sprawozdanie z prac przeprowadzonych na zamku w Niedzicy dnia 31 lipca 1946 roku.

Przeprowadzone dnia 31 lipca 1946 roku prace odkrywcze na zamku w Niedzicy były rezultatem odszukania w archiwum kościoła Świętego Krzyża w Krakowie dokumentu adopcji ostatniego potomka emigracyjnej linii Inkasów przez rodzinę Benesz-Berzeviczych. Dokument ten, spisany dnia 21 czerwca 1797 roku na zamku w Niedzicy, między innymi określa ściśle miejsce, w którym ukryto, celem zachowania go, najcenniejszy skarb sieroty, będący przynależnym mu spadkiem jako testament Inków.

Prace w Niedzicy rozpoczęto od formalnego zawiadomienia o tym i zaproszenia miejscowego sołtysa, przedstawicieli Strażnicy WOP-u oraz Leśnictwa Spiskiego.

Prace właściwe rozpoczęto o godz. 11.45. Prowadzili je pod moim kierunkiem szeregowcy WOP-u. Rozpoczęliśmy je od stwierdzenia, że ostatni stopień schodów pierwszej bramy górnego zamku, będący właściwie progiem tej bramy, jest jednolitym blokiem skalnym, w którym wykuto próg o profilach renesansowych, przechodzących w swej dolnej partii w płytę o surowym obrysie, stanowiącą część podłogi wnętrza wspomnianej bramy. Blok ten, wpuszczony na wapnie pomiędzy podstawy renesansowych odrzwi, był od stu co najmniej lat nie naruszony, wnioskując ze stanu skruszenia zaprawy wapiennej, którą boki były zalane. Po odkopaniu z ziemi i gruzu przystąpiono do podważania go w kierunku na zewnątrz bramy. Próg leżał na podkładzie z dzikiego kamienia i gruzu. Pierwszy przekop tego podłoża, rozpoczęty od lewej strony na przeciętnej głębokości 30 cm, nie dał rezultatów. Drugi, pogłębiający, rozpoczęty z przeciwnej strony, odsłonił nie zauważony w pierwszej chwili niewielki fragment ciemnego przedmiotu, przypominający kawałek zmurszałej gałęzi. Dopiero w chwili rozpoczęcia trzeciego pogłębienia zainteresowano się rzekomą gałęzią, która okazała się długą na 18 cm, a na 3,5 cm grubą tubą, jak później stwierdzono ołowianą, na końcach spłaszczoną, pozawijaną i zaklepaną, a następnie, jak świadczą o tym zakrzepłe krople metalu, jeszcze raz roztopionym metalem oblewaną. Po jej otwarciu (nożem odkrojono jeden z zaklepanych boków) ukazał się pęk zbutwiałych i jakby skwaśniałych rzemieni, powiązanych w różnorodne węzły. Rzemienie te na swych dwunastu końcówkach zaopatrzone były w sczerniałe blaszki. Późniejsza analiza wykazała, że było to trzynastokaratowe złoto. Ogólna waga tych blaszek wynosi około 8 g. Było to bez wątpienia pismo kipu. Trzy wyraźnie odznaczające się grupy blaszek odnoszą się do trzech części testamentu, o których wspomina akt adopcji. Dalsze poszukiwania pod progiem nie dały rezultatów. Prace zakończono założeniem progu na jego pierwotne miejsce, usunięciem śladów robót oraz spisaniem i podpisaniem protokołu przez cały czas obecnych dziesięciu świadków. Protokół uzupełniono pieczęciami Gminy i Strażnicy WOP-u. Prace zakończono o godz. 12.50.

Andrzej Benesz

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

ALEKSANDER KOBIATKO I ZWARIOWANY WYKRYWACZ METALI • CZY INKOWIE TRAFILI DO NIEDZICY • MARZENIA, LEGENDY I AUTORYTETY • CZYM JEST KIPU • MŁODE ZIEMNIAKI I NOWY TRABANT PANA SAMOCHODZIKA • NOCNE SPOTKANIE Z HISTORIĄ INKÓW

 

 

Wróciłem właśnie z Podlasia, gdzie usiłowałem rozwikłać tajemnice “znikającej Madonny” i rozpakowywałem się w mym mieszkaniu na Ursynowie, gdy zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę.

- A, jesteś wreszcie! - zadudnił w niej głos pana Tomasza, mego przełożonego. - I jak poszło?

- Nieszczególnie - wzruszyłem ramionami, choć szef nie mógł dostrzec tego gestu.

- Nie przejmuj się - wydawało mi się, że słyszę cichy chichot. - Wkrótce będziesz miał okazję się zrehabilitować. Tylko bądź uprzejmy jutro pojawić się skoro świt w robocie...

 

Powitany przez wesoły uśmiech sekretarki, panny Moniki, wszedłem do gabinetu pana Tomasza.

Odziedziczone wraz ze stanowiskiem po dyrektorze Janie Marczaku ogromne biurko zawalone było książkami. “Gościnny” stolik zaścielały, jedna na drugiej, mapy. Książek nie brakowało także i na fotelach.

Szef nie wiedzieć dlaczego zatarł na mój widok ręce. Błyskawicznie uwolnił dwa fotele od balastu, odsłonił skrawek stolika. Wcisnął przycisk interkomu:

- Kawencja dla mnie i to zielone świństwo dla naszego juniora - zawołał, gdy zgłosiła się panna Monika.

“Kawencja, zielone świństwo (chodziło tu o mą ulubioną zieloną herbatę), junior...” - pan Tomasz w świetnym humorze!

- Junior! - dostosowałem się do jego nastroju. - Równie dobrze może nazywać mnie pan seniorem. Przecież po wyniesieniu pana na dyrektorski fotel nasza komórka ma znów tylko jednego pracownika, czyli mnie.

- Do czasu, Pawełku, do czasu! - zaśmiał się szef. - Bądź cierpliwy, a będziesz nagrodzony! Jak powiada...

- Kawa i herbata - wtrąciła od progu panna Monika.

Sięgnąłem po tytoń i fajkę, pan Tomasz po paczkę “Wiarusów”, którą odrzucił z udanym wstrętem. Od dwóch tygodni rzucał powiem palenie. Tym razem pomocne mu w tym miało być słonecznikowe ziarno, którego miseczkę postawił na stoliku i jął łuskać z wprawą godną wiewiórki.

Pykałem fajeczkę pełen szacunku dla przełożonego.

- Bogate są w skarby Pieniny - odezwał się po chwili szef i pogładził leżącą przed nim mapę.

Skinąłem głową:

- Ma pan na myśli bogactwa naturalne, świat zwierzęcy i roślinny czy też skarby ukryte w górach przez tych, którzy w nich zbójowali lub też przed zbójami i Tatarami uciekali?

- Mam na myśli coś większego - pan Tomasz uniósł w górę palec znaczącym gestem.

Popatrzyłem na ów palec z nagłym zainteresowaniem.

- Czyżby miał pan na myśli skarb Inków?

Pan Tomasz rozparł się w fotelu:

- A jeśli tak, to co?

Łyknąłem herbaty.

- Owszem, miło byłoby go odnaleźć. Jednak trzeba chyba go zapisać do legend, w które tak bogate są Pieniny. Najpoważniejsze autorytety w tej dziedzinie sądzą, że tę legendę wykorzystał na swój użytek młody jeszcze wtedy Andrzej Benesz, przyszły przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego i wicepremier...

- Autorytety? - zakrztusił się słonecznikiem pan Tomasz. - Ile to razy działałem wbrew nim i to z jakim skutkiem! Myśl sobie co chcesz, ale dzwonił właśnie do mnie Aleksander Kobiatko...

- Aha, ten emerytowany nauczyciel historii i społeczny opiekun zabytków z Olkusza. Czyżby jego wykrywacz metali natknął się na coś ciekawego w Pieninach? - zaśmiałem się.

Szef pokręcił głową.

- Nie śmiej się z jego wykrywacza metali, bo ten “Penetrator” jest lepszy od twojego “Rambo”. A natknął się rzeczywiście. Kobiatko odwiedził Niedzicę i Czorsztyn, a przy okazji powędrował trochę po okolicy. I wyobraź sobie, że w jednym miejscu, na stoku nad zaporą czorsztyńską jego wykrywacz, jak mi powiedział, “zwariował”.

- No, no...

- Właśnie: “no, no”. Wokół była lita skała, a “Penetrator” silnym sygnałem dał znać, że metal jest tuż, tuż!

- Żyła rudy żelaza - mruknąłem.

- Daj spokój - ofuknął mnie szef. - Myślisz, że Kobiatko tego nie sprawdził?

Poprawiłem się w fotelu i przypaliłem zgasłą fajkę:

- Ale dlaczego akurat Inkowie? Nawet jeśli naprawdę byli w Niedzicy w XVIII wieku?

- To już sugestia pana Aleksandra - szef sięgnął po nową porcję słonecznika. - Ponieważ inkascy inżynierowie słynęli z obróbki kamienia i przygotowywania w nim skrytek i kryjówek niedostępnych dla niepowołanych, dlatego Kobiatko myśli, że natknął się na jedną z nich. Inkowie...

- Może raczej Indianie - postanowiłem podroczyć się z szefem. - Inka to tytuł królewski, z czasem co prawda rozszerzony na całą rodzinę króla, arystokrację i najwyższych urzędników. Ale mówić o każdym mieszkańcu Peru Inka, to jakby każdego Polaka nazywać królem...

- Nie mędrkuj - uciął pan Tomasz. - Wśród uciekinierów z Peru, szukających schronienia w niedzickim zamku, była księżniczka Umina, żona Haumana, w którego żyłach płynęła królewska krew, Haumana Tupac Amaru. I jej syn, ostatni dziedzic rodu, Antonio. Że opiekunowie ich wywodzili się z inkaskiej arystokracji, to pewne. Tak więc spokojnie możemy nazywać tych przybyszy z Ameryki Południowej Inkami!

- Żartowałem tylko - uniosłem pojednawczym gestem ręce. - Czego możemy spodziewać się w tej zesłanej przez legendę kryjówce?

Pan Tomasz łypnął na mnie podejrzliwie, czy znów nie żartuję:

- Może to być srebrna trumna, w której złożono zamordowaną przez hiszpańskich siepaczy w Niedzicy księżniczkę Uminę, albo też “posag” Antonia, na który składały się ponoć trzy skrzynie złota. Do testamentu, wskazującego miejsce ukrycia skarbu, a ukrytego pod progiem niedzickiego zamku dotarł ponoć 1976 roku Andrzej Benesz, mianujący się spadkobiercą Antonia, ale nawet jeśli jego relacja jest prawdziwa, to nic nie wskazuje na to, by skarb odszukał. Złoto czeka więc może na odkrywcę. Ku twej przestrodze dodam, że strzeże go także klątwa inkaskich kapłanów.

- Niech sobie strzeże, bo przyznam, że choć znana mi jest, tyle że powierzchownie, opowieść o pienińskim skarbie Inków, to nie bardzo w nią wierzę. Ot, legenda!

- A ty w kółko: legenda i legenda! - pstryknął we mnie ziarenkiem słonecznika pan Tomasz. - Heinrich Schliemann kierując się Iliadą odkrył skarb Troi!

- Troja z Iliady okazała się być głębiej ukrytą niż ta odkopana przez Schliemanna - mruknąłem.

- Ale Schliemann skarb odkrył czy nie?! - zawołał pan Tomasz.

- No tak - odpowiedziałem potulnie - ale nieco trudno jest wyobrazić sobie Inków nad Dunajcem. Gdzie Rzym, gdzie Krym...

- Wystarczy chcieć, a wszystko staje się proste - szef zapatrzył się w starą mapę. - Sebastian Berzeviczy trafia do Peru. Tam żeni się (z tego związku narodzi się Umina). Gdy wybucha powstanie Tupaca Amaru, oczywiście staje po stronie Inków. Powstanie upada, a Hiszpanie grożą wymordowaniem całej rodziny Tupaca Amaru. Sebastian postanawia więc ukryć Uminę z jej synem i mężem w Europie. Chce też dokonać zakupów broni, aby lepiej przygotować nowe powstanie. Mamy więc dwa motywy przewiezienia skarbu do Europy: pierwszy - zabezpieczenie bytu przyszłego władcy Inków, drugi - wspomniany już zakup możliwie dużej ilości różnorakiej broni. Trafia z rodziną i towarzyszami do Wenecji. Ale tu wpadają na ich ślad Hiszpanie, którzy mordują Haumana. Sebastian postanawia uciekać dalej. Poza zasięg nieubłaganych wrogów. Niedzica, rodowa siedziba Berzeviczych nadaje się na taką kryjówkę doskonale. I tak oto mamy Inków w Pieninach. Niestety Hiszpanie nie spuszczają z nich oka. Ginie Umina, a Antonio cudem uchodzi z życiem. Sebastian ukrywa go u swego brata, chrzci jako jedno z jego dzieci. Ale to już inna historia, jakby powiedział Kipling. Chciałeś mieć Inków w Pieninach, to masz! Istnieje zresztą wersja, że żaden Sebastian do Peru nie zawędrował, a dopiero ścigani przez Hiszpanów wysłannicy po zakup broni odkupili od podupadłego finansowo arystokraty niedzicki zamek, by tu się ukryć. Ale tak czy inaczej Synowie Słońca trafili w Pieniny! No więc jak, Pawełku, według ciebie jest ziarno prawdy w legendzie niedzickiego zamku?

Uśmiechnąłem się:

- Poszukać go zawsze można!

- Właśnie! - rozpogodził się ponownie pan Tomasz. - A ponieważ zachomikowałeś kilka dni urlopu, wspaniałomyślnie pozwalam ci wykorzystać je na wędrówkę w Pieniny w towarzystwie pana Kobiatko. Sprawdzisz, co tam pod skałą piszczy.

- A jeśli żal mi będzie urlopu?

Szef rozłożył ręce:

- W Archiwum Głównym Akt Dawnych widziałem właśnie kilka tomów akt z czasów Władysława IV, które aż proszą się, by ktoś się nimi zajął!

- To niech ktoś się zajmie.

- A ty nie masz ochoty?

- Nie mam czasu! Wyruszam z panem Aleksandrem nad Dunajec!

Roześmieliśmy się obaj.

- Gdzie spotkam pana Kobiatko? I po czym go poznam?

- Zarezerwowałem od jutra na jedną dobę dwa pokoje w Hotelu “Krakowiak”, jak sama nazwa wskazuje w Krakowie. A co do poznania, to spytasz w recepcji. Zresztą, jak zobaczysz starszego pana o długich siwych włosach, to na pewno będzie on.

- Dwa pokoje? A na cóż taka rozrzutność?

- Kobiatko przepraszał, ale nie przyjedzie sam. Chce zabrać ze sobą w Pieniny siostrzeńca...

Niechętnie wzruszyłem ramionami.

- Cóż, niech będzie i siostrzeniec. Spotkam się z nimi w “Krakowiaku”, pojadę w Pieniny... Ale w to kipu nie wierzę. Nawet jeśli Andrzej Benesz naprawdę odnalazł je pod progiem niedzickiego zamku. Przecież kipu, którego tajemnicy nie rozwiązano do dzisiaj, to nie było pismo ani nawet alfabet. To tylko sposób matematycznego zapisu, swego rodzaju liczydła! Tak uważają wszyscy fachowcy od inkaskiej historii.

- Nie powiedziałbym, że wszyscy - szef popatrzył na mnie spod oka, w którym błysnęła iskierka. - I uważaj, jak mówił bowiem Tupac Inka Yupanqui, jeden z najbardziej czczonych władców peruwiańskich: “Nauka nie została wynaleziona dla pospólstwa, ale ludzi szlachetnej krwi. Ludzi niskiego pochodzenia wbija ona tylko w pychę, czyniąc ich próżnymi i aroganckimi. Tacy zaś nie powinni zajmować się rządami, gdyż to mogłoby poddać wysokie urzędy w pogardę i narazić państwo na szkody.”

Żachnąłem się:

- Rozumiem, że takim prostakiem- szkodnikiem mam być ja?

Pan Tomasz rozłożył szeroko ręce.

- Tyś powiedział.

- A poza tym - dodał po chwili - jedziesz w Pieniny nie zajmować się kipu, prawdziwym lub nie, a tylko pomóc wyjaśnić panu Kobiatko, dlaczego jego wykrywacz, metali “zwariował” na wapiennym zboczu. No, gdybyś coś tak przy okazji... to nie zabraniam, nie zabraniam! A ziemniaczki lubisz? - spytał ni stąd ni zowąd.

- Młodziutkie, z masełkiem i koperkiem? Pycha! - odpowiedziałem automatycznie. - Ale...

- No właśnie - zaśmiał się szef - a zawdzięczasz je Inkom, do których nie czujesz sympatii. Masz tu dwa złote...

- A na co mi one?

- Kupisz sobie za nie w ulicznym stoisku gotowaną kukurydzę. Pychota. I w dodatku też dar z dalekiego Peru!

Odtrąciłem ze złością monetę i wtedy zobaczyłem na nieskazitelnym mankiecie szefa smugę smaru.

- Jak tam trabant? - spróbowałem odgryźć się za ziemniaczki i kukurydzę.

(Jak wiadomo, pan Tomasz, wypożyczywszy im Rosynanta, zakupił leciwego i kapryśnego trabanta, zwanego za Odrą “ dorożką Honeckera”.)

- Znalazłem na niego kupca! - odparł z dumą mój przełożony.

- I jaki wóz teraz pan sobie kupi?

- Oczywiście, że trabanta - odpowiedział Pan Samochodzik - tylko nie 601, a tego z silnikiem volkswagena polo. Odbyłem już takim jednym, co go mam na oku, próbną jazdę. Wyciąga sto trzydzieści jak nic!

Cóż miałem powiedzieć na taki entuzjazm?

Pożegnałem się grzecznie i poprosiłem o wcześniejsze zwolnienie z pracy dzisiejszego dnia.

Szef wyraził zgodę, ale nie omieszkał spytać:

- A dokąd tak wcześnie? Jakaś randka, co?

Zaśmiałem się:

- Owszem, randka. Z dziełami bogatymi w wiedzę o Inkach!

- A widzisz!

Szef zasalutował szklanką po kawie.

 

I tak oto moje raczej ciasne mieszkanko opanował potężny naród Inków, który nie znając koła potrafił wznosić ogromne gmachy i świątynie tak dokładnie, że pomiędzy ich wielotonowe głazy ścian nie można dzisiaj wcisnąć nawet żyletki. Zawładnął mymi myślami i co tu ukrywać chyba sercem. Że wstąpił w moje ciasne progi tylko na papierze? Cóż z tego. Liczy się skutek!

Książki, książki: Dzieje Inków przez nich samych opisane, Podbój Peru Williama Prescotta, Państwo Inków Siegfreda Hubera, Inkowie naród słońca Carmen Bernard, Pod klątwą kapłanów Aleksandra Rowińskiego...

Uff! Na jedne popołudnie i noc stanowczo za dużo!

Ale im dłużej czytałem, przeskakując od książki do książki, tym większa brała mnie ochota, by rozwiązać tajemnicę ukrytego ponoć w Pieninach skarbu Inków. Groziła mi co prawda klątwa kapłanów, przed którą ostrzegał Rowiński, ale co tam!

Świt zastał mnie pogrążonego w lekturze i obłożonego stosami notatek...

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

ALEKSANDER KOBIATKO I JEGO SIOSTRZENIEC • TAJEMNICA JANUSZA • DOROŻKĄ PRZEZ STARY KRAKÓW • CZYŻBY INKOWIE • KTOŚ NAS ŚLEDZI • ODKRYCIE PANA ALEKSANDRA • “SPACER” JANUSZA • NOCNY GOŚĆ • CZY POZOSTAŁY JAKIEŚ ŚLADY WIZYTY

 

 

Do Krakowa dojechałem bez przeszkód. Po niedługimi błądzeniu odnalazłem interesujący mnie Hotel “Krakowiak”. Zaparkowałem przed nim Rosynanta i wysiadłem z wozu, gdy podszedł do mnie opalony starszy pan o długich białych włosach.

- Sądząc po superpojeździe mam przyjemność z panem Pawłem Dańcem - uśmiechnął się do mnie wyciągając dłoń. - Kobiatko jestem.

- Sądząc po superfryzurze nie może być pan nikim innym - odpowiedziałem żartem.

Na ławce opodal mignął mi błysk metalu. Zobaczyłem jak ciężko wspierając się na Szwedkach (tak nazywają się inwalidzkie kule) wstaje z ławki szczupły chłopak, szatyn lat około piętnastu, w okularach. Rozszerzone u dołu w tak zwane “dzwony” spodnie usiłowały ukryć ortopedyczne buty.

Lekko kołyszącym się krokiem chłopak podszedł do nas. Uwolnił rękę z uchwytu szwedki i wyciągnął ją ku mnie nieśmiałym ruchem:

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exopolandff.htw.pl