019 - R. A. Salvatore - Gwiezdne wojny 2 - Atak Klonów, Star Wars seria
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GWIEZDNE WOJNY
Epizod II
ATAK KLONÓW
R. A. Salvatore
Przekład
Maciej Szamański
Tytuł oryginału
ATTACK OF THE CLONES
Dawno, dawno temu,
w odległej galaktyce...
PRELUDIUM
Jego umysł chłonął rozgrywającą się scenę – tak cichą, tak spokojną, tak... normalną.
Takiego życia zawsze pragnął: w otoczeniu rodziny i przyjaciół, choć spośród
wszystkich postaci pojawiających się w wizji rozpoznawał tylko ukochaną matkę.
Tak miało być: ciepło i miłość, śmiech i spokój. O tym marzył i o to się modlił.
Przyjazne spojrzenia. Uprzejma rozmowa – choć nie słyszał słów. Serdeczne gesty.
Ale przede wszystkim uśmiech matki, szczęśliwej i nareszcie wolnej. Kiedy na nią
patrzył, wiedział wszystko – także to, jak bardzo była z niego dumna i jak pełne radości stało
się jej nowe życie.
Stanęła przed nim, promieniejąc, i wyciągnęła dłoń, by pogładzić jego policzek. Z
każdą chwilą uśmiechała się coraz pełniej, coraz radośniej...
Zbyt radośnie.
Przez moment wydawało mu się, że ten przesadny grymas to przejaw nieskończonej
matczynej miłości, ale uśmiech nie przestawał „rosnąć”. Twarz kobiety rozciągnęła się i
wykrzywiła karykaturalnie.
Poruszała się teraz jak w zwolnionym tempie. Ci, którzy jej towarzyszyli, również
zachowywali się tak, jakby ich kończyny stały się nagle niezwykle ciężkie.
Nie, nie ciężkie, pomyślał, czując, że otaczające go rodzinne ciepło zmienia się nagle w
nieznośny żar. Matka i jej przyjaciele stawali się coraz sztywniejsi, nieruchomi, jakby z każdą
chwilą uciekało z nich życie. Spoglądał na karykaturą uśmiechu, na wykrzywioną twarz, i
widział kryjący się pod nią ból, niekończące się cierpienie.
Chciał krzyczeć, pytać, co ma robić, jak może pomóc.
Twarz matki wykrzywiła się jeszcze bardziej, a z oczu popłynęła krew. Skóra stała się
niemal przezroczysta, jak szkło.
Szkło! Była ze szkła! Światło połyskiwało na gładkich powierzchniach, a krew płynęła
po nich wartkimi strumieniami. Oczy matki spoglądały teraz z rezygnacją i poczuciem winy,
jakby wiedziała, że zawiodła syna. Ten widok ranił jego serce.
Próbował jej dotknąć, jakoś ją ratować.
Na szkle pojawiły się rysy. Pęknięcia stawały się coraz dłuższe; słyszał złowieszcze
trzaski.
Krzyczał raz po raz, desperacko wyciągając ręce. Pomyślał o Mocy i nadał swojej woli
całą jej potęgę, całą energię, jaką zdołał z niej zaczerpnąć.
Lecz szkło rozprysło się na kawałki.
Padawan pragnął powrócić na stołeczną planetę tak szybko, jak było to możliwe.
Potrzebował wsparcia, ale nie takiego, jakie mógł mu zaoferować Obi-Wan.
Musiał raz jeszcze porozmawiać z Kanclerzem Palpatine'em, raz jeszcze usłyszeć z jego
ust słowa pociechy. Przez ostatnich dziesięć lat Palpatine żywo interesował się losem
padawana, dbając o to, by chłopiec zawsze mógł się z nim spotkać, gdy tylko powracał z Obi-
Wanem na Coruscant.
Teraz, kiedy wciąż miał w pamięci ponurą wizję ze snu, padawan czerpał z tej
życzliwości wielką pociechę. Kanclerz, mądry przywódca Republiki, obiecał mu, że jego siła
będzie wkrótce tak wielka, iż stanie się najpotężniejszym z Jedi.
Być może w tych właśnie słowach kryła się odpowiedź. Może najpotężniejszy z Jedi,
najpotężniejszy z potężnych, potrafiłby wzmocnić kruche szkło.
– Ansion – zawołał znowu głos z kabiny. – Anakinie, Chodźże wreszcie!
Padawan Jedi poderwał się gwałtownie i usiadł na koi, szeroko otwierając oczy.
Oddychał płytko i z trudem, na jego czole perliły się krople potu.
Sen. To tylko sen – powtarzał w myślach, próbując znowu zasnąć. To tylko sen.
A jeśli nie?
Przecież miał dar przewidywana przyszłości.
– Ansion! – odezwał się z przedniej części statku znajomy głos mistrza.
Chłopak wiedział, że pora otrząsnąć się ze snu i skupić na teraźniejszości, na
najnowszym zadaniu, które miał wypełnić u boku mistrza. Ale łatwiej było to powiedzieć, niż
zrobić.
A to, dlatego, że znowu zobaczył matkę. Jej ciało sztywniało, krystalizowało się, a
potem eksplodowało, rozpadając się na milion kawałków.
Spojrzał przed siebie, oczami wyobraźni widząc mistrza za sterami statku. Zastanawiał
się, czy powinien powiedzieć mu o wszystkim, czy Jedi w ogóle byłby w stanie mu pomóc.
Odrzucił tę myśl równie szybko, jak przywołał. Jego mistrz, Obi-Wan Kenobi, nie mógł mu
pomóc. Był zbyt mocno zaangażowany w inne sprawy – w szkolenie ucznia i drugorzędne
zadania, jak choćby rozwiązanie sporu granicznego, wymagające tak dalekiej podróży z
Coruscant.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]