They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

1. Nora Roberts - Wzburzone fale, Marta

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prolog
Cameron Quinn nie był kompletnie pijany. Mógłby popłynąć na całego, gdyby chciał, ale w
tej chwili wolał ten przyjemny stan na granicy nietrzeźwości. Cieszyła go świadomość, Ŝe to właśnie
umiejętności zatrzymania się o krok od krawędzi zawdzięcza swój fart.
 Niewzruszenie wierzył w przypływy i odpływy szczęścia, i właśnie był na fali. Nie dalej jak wczoraj
wywalczył mistrzostwo świata na ślizgaczu, wygrywa¬jąc o czubek dzioba zawody, bijąc
dotychczasowy rekord czasu i prędkości.
Był sławny i miał wypchany portfel. Zabrał jego zawartość do Monte Carlo, by sprawdzić, jak się
spisze.
Nie mogło być lepiej.
Kilka partyjek bakarata, parę rzutów kości, postawienie na właściwą kartę, i portfel stał się
cięŜszy. Wyglądało na to - między obstrzałem paparazzich a wywiadem udzielonym dziennikarzowi
„Sport's Illustrated" — Ŝe nic nie jest w stanie zaćmić jego sławy.
Szczęście nie przestawało się uśmiechać - a moŜe, pomyślał Cameron, pomogliśmy mu odrobinę
uwodzicielskim spojrzeniem, skierowanym ku temu klejnocikowi w Med Clubie w chwili, gdy
popularny magazyn kończył sesję zdjęciową do wydania poświęconego kostiumom kąpielowym.
A najsmuklejsza z dziewczyn zesłanych przez Boga zwróciła ku niemu swoje promienne niebieskie
oczy i ułoŜyła pełne, nabrzmiałe wargi w zachęcający uśmiech, który nawet i ślepy by zauwaŜył,
sprawiając, Ŝe postanowił przedłuŜyć Pobyt o kilka dni.
Dała mu wyraźnie do zrozumienia, Ŝe przy odrobinie wysiłku z powodze¬niem zgarnie całą wygraną.
Szampan, szczodre kasyna, swobodny, niezobowiązujący seks. Nie ma co, zadumał się Cameron,
szczęście naprawdę jest jego łaskawą patronką.
Kiedy wyszli z kasyna w balsamiczną marcową noc, jak spod ziemi wyskoczył jeden z
wszędobylskich paparazzich i pstrykał zawzięcie. Kobieta zrobiła
obraŜoną minę - w końcu był to jej znak firmowy— podrzuciła jednak wprawnie bujną grzywę prostych
jak tasiemki, lśniących blond włosów i fachowo zaprezentowała swoją zabójczą figurę. Jej czerwona
suknia - a czerwień to kolor grzechu - była tylko ciut grubsza niŜ warstwa farby i urywała się
gwałtownie tuŜ na południe od Bram Raju.
Cameron tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Istna zaraza — powiedziała lekko sepleniąc, a moŜe z francuskim akcen
tem? Cameron nigdy tego nie rozróŜniał. Westchnęła, poddając próbie wytrzyma
łość cienkiego jedwabiu, i pozwoliła się poprowadzić Cameronowi naznaczoną
księŜycową smugą ulicą. - Gdziekolwiek spojrzysz, wszędzie kamery! Mam juŜ
dość traktowania mnie jako obiektu poŜądania męŜczyzn.
Aha, juŜ to widzę, pomyślał. A poniewaŜ uznał, Ŝe oboje są tak samo powierzchowni i płytcy,
roześmiał się i wziął ją w ramiona.
- Dlaczego nie mielibyśmy mu dać jakiegoś ochłapu na czołówkę, skarbie?
Pochylił się do jej ust. Ich smak obudził jego hormony i uruchomił wyobraź
nię; był zadowolony, Ŝe hotel znajduje się. zaledwie o dwie przecznice dalej.
Zanurzyła palce w jego czuprynie. Lubiła męŜczyzn o bujnych włosach; włosy Camerona były
gęste i ciemne jak otaczająca ich noc. Miał silne ciało, umięśnione i szczupłe, i wysportowaną
sylwetkę. Zawsze zwracała uwagę na fizyczne zalety potencjalnego kochanka, on zaś z nawiązką
zaspokajał j ej surowe wymagania.
Jak na jej gust, miał trochę zbyt szorstkie ręce. Nie chodziło o biegłość w pieszczotach - a były
cudowne - ale o samą skórę. Były to ręce cięŜko pracującego męŜczyzny, jednak z uwagi aa ich
wprawę i zręczność mogła mu darować taki brak klasy.
Miał intrygującą twarz. Niespecjalnie ładną. Nie poszłaby nigdy do łóŜka,. a tym bardziej nie
pozwoliła się fotografować z piękniejszym od siebie męŜczyzną. W jego twarzy zauwaŜyła jakąś
surowość, twardość, nie tylko dlatego, Ŝe opaioaa skóra była mocno naciągnięta na kościach
policzkowych. To tkwi w jego ocz&c&, pomyślała i zaśmiała się niefrasobliwie, kołysząc miękko
biodrami. Oczy miał szare, raczej w odcieniu krzemu niŜ dymu, i pełne tajemnic.
Lubiła tajemniczych facetów... ale prędzej czy później kaŜdy się przed niąj
wygadał.
Jesteś niegrzecznym chłopcem, Cameron. - Akcent był na ostatniej syla
bie. Przejechała palcem po jego twardo zarysowanych ustach.
·
Zawsze mi to mówiono... - Miał na końcu języka jej imię, musiał się tylko
·
 chwilę zastanowić. -Martine.
·
MoŜe pozwolę ci dzisiaj popsocić.
Liczę na to, kotku. - Skręcił w stronę hotelu, spoglądając na nią z ukosa.
Miał ponad sześć stóp wzrostu, a ich oczy znajdowały się prawie na tej samej
wysokości. - Mój apartament czy twój?
-Twój -mruknęła. -JeŜeli zamówisz jeszcze jedną butelkę szampana, moŜe pozwolę ci się
uwieść.
·
Cameron zawadiacko uniósł brew i poprosił w recepcji o klucz.
- Potrzebna będzie butelka cristalu, dwa kieliszki i jedna czerwona róŜa
zamówił, patrząc w oczy Martine. - Natychmiast.
RóŜa. - Zatrzepotała rzęsami, gdy skierowali się w stronę windy. - Jakie to
romantyczne.
·
·
Tak jest, panie Quinn, zajmę się tym.
Och, ty teŜ chcesz jedną? - Jej zakłopotany uśmiech stanowił ostrzeŜenie,
Ŝe
poczucie humoru nie jest jej najmocniejszą stroną. Darująwięc sobie wstępne
igraszki i przejdą od razu do rzeczy, postanowił.
Kiedy zamknęły się drzwi windy, przyciągnął ją do siebie i przywarł do jej nadąsanych warg, jak
ktoś bardzo spragniony. Był dotąd zbyt zajęty, zbyt pochłonięty łodzią, zbyt skoncentrowany na
zawodach, by szukać rozrywek. Pragnął gładkiej, pachnącej skóry, hojnych krągłości. Pragnął
kobiety, jakiejkolwiek kobiety, byle była chętna, doświadczona i znała swoje miejsce.
Martine wydawała się idealna.
Jęknęła i wygięła szyję, poddając się jego brutalnym ustom.
- Szybki jesteś.
Wsunął rękę pod jedwab, powędrował nią do góry.
Objęci wpół, wytoczyli się z windy i ruszyli korytarzem w stronę apartamentu. Czul, jak bije jej
serce, łapała spazmatycznie oddech, a jej dłonie... no cóŜ, miał nadzieję, Ŝe wie, jaki z nich zrobić
uŜytek.
To tyle, jeśli chodzi o zaloty.
Przekręcił klucz, otworzył drzwi, a kiedy je zamknął, przyparł do nich Martine. Zsunął
ramiączka sukni i patrząc jej w oczy zabrał się do tych wspaniałych piersi.
Uznał, Ŝe jej chirurg plastyczny zasłuŜył sobie na medal.
- Wolisz powoli?
To prawda, Ŝe ma szorstkie ręce, ale, na Boga, jakie podniecające. Zadarła półmilową nogę i
owinęła ją wokół jego talii. Będzie jej musiał wystawić najwyŜszą notę za zmysł równowagi.
- Chcę juŜ.
· Świetnie. Ja teŜ. - Nie napotykając oporu, sięgnął pod spódnicę i gwałtow
nym ruchem wydarł skrawek koronki spod spodu.
·
Bestia. Zwierzę. - Wbiła zęby w jego szyję.
Właśnie sięgał do rozporka, kiedy zapukano dyskretnie do drzwi za jej plecami. Cała krew
pulsowała mu poniŜej pasa.
·
Chryste, Ŝe teŜ słuŜba nie moŜe wybrać lepszej chwili. Postaw to na ze
wnątrz - zawołał i znów zabrał się do dzieła, by posiąść wspaniałą Martine pod
drzwiami.
·
Panie Quinn, bardzo przepraszam. Właśnie przyszedł do pana faks. Zazna
czono, Ŝe jest pilny.
·
KaŜ mu się wynosić. - Martine oplotła go ramieniem niczym imadłem. -
KaŜ mu się wynosić do diabła i pieprz mnie.
·
Poczekaj. To moŜe być waŜne - mówił, rozplatając z trudem jej palce. -
Zaczekaj chwilę. - Odsunął ją od drzwi, upewnił się szybko, czy ma zapięty za
mek u spodni, po czym otworzył.
·
Przepraszam, Ŝe przeszkadzam...
Nie ma sprawy, dziękuję. - Cameron sięgnął do kieszeni po banknot, nie
zadając sobie fatygi, by sprawdzić jego nominał, i wymienił go na kopertę. Nim
portier wydukał coś na temat hojnego napiwku, Cameron zamknął mu drzwi przed
nosem.
Doskonale wystudiowanym ruchem Martine odrzuciła do tyłu głowę.
- Jakiś głupi faks uwaŜasz za waŜniejszy ode mnie. Taka jest prawda. -
Wprawnym ruchem zsunęła suknię, uwalniając się z niej jak wąŜ zrzucający
skórę.
Cameron uznał, Ŝe bez względu na cenę, jaką zapłaciła za jego ukształtowanie, to jej ciało było
warte kaŜdego pensa.
- Uwierz mi, dziecinko, wcale nie. To zajmie tylko chwilę. - Rozdarł koper
tę. Chciał jąjak najprędzej otworzyć, zrobić z niej kulkę, wyrzucić za siebie i bez
·
- Z tego Ŝyję. Byle szybko. Zawsze. Wszędzie.
·
 pamięci zanurzyć się w tych kobiecych wspaniałościach.
Ale kiedy przeczytał wiadomość, jego świat, Ŝycie i serce stanęły w miejscu.
- O Jezu. Niech to szlag. - Całe radośnie wypite w ciągu wieczora wino ude
rzyło mu do głowy, sprawiło, Ŝe Ŝołądek stanął mu dęba, a kolana stały się jak
z waty. Musiał się oprzeć o drzwi, by nie stracić równowagi i jeszcze raz odczy
tać faks.
Cam, do cholery, dlaczego nie odbierasz telefonu?Od wielu godzin staramy się z tobą
skontaktować. Tata jest w szpitalu. Jest źle, tak źle, Ŝe gorzej być nie moŜe. Nie mam czasu na
szczegóły. Tracimy go. Pospiesz się. Philip.
Canaeron uniósł dłoń... dłoń, która trzymała stery dziesiątek łodzi i samolo-tów, kierownice
niezliczonych samochodów, którymi się ścigał, dłoń, która mo- gła przyprawić kobietę o dreszcz
rozkoszy. I teraz, gdy przeciągnął nią po wło-sach, ta dłoń drŜała.
·
Muszę jechać do domu.
Jesteś w domu. - Martine postanowiła dać mu kolejną szansę; zrobiła krok
do przodu i otarła się o niego ciałem.
·
Nie, muszę jechać. - Odtrącił jąna bok, kierując się do telefonu. - Powin-|
naś wyjść. Muszę załatwić parę telefonów.
·
UwaŜasz, Ŝe moŜesz mi ot, tak kazać wyjść?
Przykro mi. Musimy to odłoŜyć. - Był juŜ myślami daleko stąd. Odru-
chowo jedną ręką wyciągnął z kieszeni pieniądze, drugą zaś podniósł słuchaw-
kę. - Na taksówkę - powiedział, zapominając, Ŝe zatrzymała się w tym samym
hotelu.
· Świnia! - Goła i wściekła rzuciła się na niego. Gdyby był w formie, unik-
nąłby ciosu. Ale zamierzyła się i błyskawicznie walnęła go w twarz. Zadzwoniło
mu w uszach, policzek zapłonął bólem, wyczerpała się jego cierpliwość.
Cameron ścisnął ją za ramiona, wzdrygnął się, kiedy potraktowała to jakc seksualną przygrywkę,
i dociągnął do drzwi. ZdąŜył jeszcze pozbierać jej ubra-nie, po czym wyrzucił kobietę razem z jej
jedwabiami na korytarz.
Kiedy w pośpiechu zamykał drzwi, zacisnął zęby słysząc jej dziki wrzask.
- Zabiję cię, ty świnio, ty bękarcie! Zabiję cię za to. Za kogo ty się uwaŜasz? Jesteś nikim! Nikim!
Choć Martine darła się i waliła pięściami w drzwi, poszedł do łazienki, by wrzucić do torby parę
niezbędnych rzeczy.
Wyglądało na to, Ŝe szczęście odwróciło się właśnie w zupełnie niewłaściwą
stronę.
10
1
·
·
 C
ameron obdzwonił markierów, uruchomił znajomości, błagał o szczególne względy i sypał pieniędzmi
na wszystkie strony. Złapanie środka lokomocji z Monako na zachodnie wybrzeŜe Marylandu o
pierwszej po północy nie było łatwą sprawą.
Dojechał do Nicei, przelatując jak strzała wijącą się wzdłuŜ brzegu morza szosą, skręcił na
nieduŜy pas startowy, skąd pewien przyjaciel zgodził się zawieźć go do ParyŜa - za symboliczną
opłatę tysiąca dolarów amerykańskich. W ParyŜu, znowu za połowę ceny, załatwił czarter i spędził
godziny nad Atlantykiem, otępiały ze zmęczenia i zdrętwiały ze strachu.
Punktualnie o szóstej rano wylądował na lotnisku Dullesa w Wirginii. Wynajęty samochód juŜ
czekał. W wilgotnych ciemnościach poprzedzających świt ruszył w drogę do Chesapeake Bay.
Kiedy dotarł na przerzucony nad zatoką most, słońce juŜ wzeszło i roziskrzyło światłem taflę
wody, odbijając się od wyciągniętych na brzeg łodzi. Cam spędził znaczną część Ŝycia, Ŝeglując po
zatoce, po rzekach i rzeczkach w tej części świata. Człowiek, do którego gnał, by go jeszcze ujrzeć,
odkrył przed nim znacznie więcej niŜ wiedzę Ŝeglarza. Wszystko co miał, wszystko co zrobił i z czego
był dumny, zawdzięczał Raymondowi Quinnowi.
Miał trzynaście lat i staczał się prosto do piekła, kiedy Ray i Stella Quinno-wie wyrwali go z
tamtego świata. Jego młodzieńcza kartoteka mogłaby posłuŜyć, za podręcznik podstaw kariery
kryminalnej.
KradzieŜ, włamania i przywłaszczenia, pijaństwo, wagary, napaści, wandalizm, złośliwe
niszczycielstwo. Robił to, na co miał ochotę; w przerwach między odsiadkami zdarzały mu się nawet
długie okresy fartu. Ale najszczęśliwsza chwila w jego Ŝyciu nastąpiła, kiedy został złapany.
Trzynastolatek, chudy jak patyk, jeszcze ze śladami ostatniego bicia, które mu wlepił ojciec.
Skończyło im się piwo, więc cóŜ innego miał ojciec zrobić?
W ten upalny letni wieczór, z nie zastygniętą jeszcze krwią na twarzy, Cam przyrzekł sobie, Ŝe
nigdy nie wróci do tej rozwalającej się przyczepy, do tego Ŝycia, do męŜczyzny, do którego
uporczywie odsyłał go ustalony przez prawo porządek. Szedł przed siebie, byle dalej. MoŜe do
Kalifornii, moŜe do Meksyku.
Jeśli nawet z powodu podbitego oka niedowidział, to jego marzenia były wielkie. Miał
pięćdziesiąt sześć dolarów i trochę drobnych, ubranie na grzbiecie i parszywą chandrę. Jedyne, czego
potrzebował, to środka transportu.
W Baltimore trafił mu się przewoŜący samochody towarowy pociąg. Nie wiedział, dokąd jedzie, i
mało go to obchodziło. Zwinięty w ciemnościach, wyjąc z bólu na kaŜdym wyboju, przyrzekł sobie, Ŝe
prędzej zabije się lub umrze, aniŜeli wróci.
Kiedy wygramolił się z pociągu, cuchnący brudną wodą i rybą, pomyślał, Ŝe wiele by dał za
skombinowanie jakiegoś jedzenia. Czuł przeraźliwą pustkę w brzuchu. Półprzytomny i
zdezorientowany ruszył przed siebie.
Nie miał tu czego szukać. Przeciętne miasteczko, opustoszałe przed nocą. Łodzie obmywane
falami w zakolu przystani. Gdyby miałjasny umysł, moŜe włamałby się do któregoś baraku nad
brzegiem wody, ale zanim na dobre oprzytomniał, był juŜ za miastem i okrąŜał moczary.
Ten marsz pośród złowieszczych cieni i dziwnych odgłosów wiele go kosztował. Na wschodzie
zaczynało przebijać się słońce, kładąc na tę mulistą, jednostajną przestrzeń i mokrą wysoką trawę złotą
poświatę. Poderwał się ogromny biały ptak, powodując gwałtowne bicie serca chłopca. Dotąd nigdy
nie widział czapli; pomyślał, Ŝe wygląda jak jakiś bajkowy stwór.
Zatrzepotały skrzydła i ptak poszybował. Nie wiedząc dlaczego, szedł za nim aŜ na skraj
moczarów, dopóki nie stracił go z oczu w gąszczu drzew.
Stracił orientację kierunku i odległości, lecz instynkt kazał mu trzymać się wąskiej, wiejskiej
drogi, gdzie bez trudu, na wypadek gdyby przejeŜdŜały tędy gliny, mógłby ukryć się w wysokiej trawie
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exopolandff.htw.pl