0120. Broadrick, Nowe -zachomikowane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
..
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Widziała przed sobą ścianę ulewnego deszczu i wartki błotnisty potok, w którym
całkiem ugrzęzły jej buty. Melanie Montgomery trzęsła się z zimna i ze zmęczenia, z
trudem utrzymując rozpostarty nad głową prochowiec. Kiedy wychyliła w końcu głowę,
ujrzała wyjątkowo posępny krajobraz. Kolumbijska dżungla tonęła w sinej, dymiącej
mgle. Dopiero na linii horyzontu majaczyły postrzępione szczyty gór, przypominając jej,
jakby nie dosyć miała zmartwień, że do domu było strasznie daleko. Po raz pierwszy,
odkąd przyjęła zaproszenie Marii Teresy, żałowała swej pochopnej decyzji. W każdym
razie zaczęła się zastanawiać, czy nie przeholowała z samodzielnością. Matka
powstrzymywała ją oczywiście przed tym „szczeniackim wybrykiem", wymieniając tysiąc
nieszczęść, jakie mogą się przydarzyć samotnej dziewczynie podróżującej po obcym
kraju. Melanie znała tę czarną listę na pamięć. Długo by mogła opowiadać o losie
najmłodszego dziecka w rodzinie... Nawet Paul i Elise, zaledwie kilka lat od niej starsi, z
jakiegoś tajemniczego powodu nie raczyli uznać, że ich dwudziestopięcioletnia
„siostrzyczka" stała się dorosłą kobietą. Nadal traktowali ją jak zbuntowaną nastolatkę.
Więc cóż dopiero mówić o matce…
Philip zaproponował jej ucieczkę w małżeństwo, ale uznała ten krok za zbyt
drastyczny. I dość ryzykowny. W końcu chodziło o wyrwanie się spod nadopiekuńczych
skrzydełek rodziny, a nie schronienie pod inne skrzydła. Bardzo ich wszystkich kochała,
jednak doszła do wniosku, że przebrali miarkę. Zwłaszcza Elise miała denerwujący
zwyczaj węszenia i wtrącania się do życia młodszej siostry przy każdej okazji. Jakby
wychowywanie dwójki własnych dzieci nie pochłaniało jej dostatecznie dużo czasu i
energii.
Tak więc Melanie, nie zważając na katastroficzne przepowiednie matki, z
milczącym uporem przygotowywała się do podróży. Zapewne ten sam wrodzony upór
sprawił, że mały sklep z upominkami, który zaczęła prowadzić po ukończeniu college'u,
rozkwitł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Po trzech latach mogła być z niego
naprawdę dumna. Zdobyła klientów, którzy przyjeżdżali do ich małego miasteczka w
północno-wschodnim Tennessee z odległych okolic po to tylko, żeby sprawdzić, czy
wymyśliła lub sprowadziła coś nowego. Zaproszenie od Marii Teresy nadeszło akurat w
momencie, kiedy poczuła się swoim zajęciem znużona.
Po podróży do Ameryki Południowej spodziewała się nie tylko turystycznych
wrażeń, ale i świeżych pomysłów na… upominki. Z Marią Teresą przyjaźniły się przez
cztery lata college'u. W każde wakacje, kiedy Kolumbijka wybierała się do swojego domu
w Villa Yicencias, błagała przyjaciółkę, żeby z nią pojechała.
Jednak zawsze miały pecha. Zawsze coś krzyżowało im plany. Tym razem Melanie
podjęła nieodwołalną decyzję. Musiała tylko dotrzeć pod właściwy adres. Potoczyła
wzrokiem po szarym, mokrym krajobrazie i ciężko westchnęła. Och, żeby z tej mgły
wyłonił się nagle autobus i zabrał ich stąd…
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Mogło być jeszcze gorzej
, pomyślała natychmiast. Gdyby nie przewodnik, czułaby
się jak ostatnie żywe stworzenie na tonącej w deszczu planecie. Zaczęła wypatrywać
sylwetki Julia w wąwozie, do którego stoczył się samochód. Dostrzegła tylko pojazd,
kilkaset metrów poniżej drogi, przewrócony na bok i zatopiony do połowy w błotnistej
mazi. Gdyby nie błyskawiczny refleks Julia, spadliby tam oboje razem z samochodem.
Zorientował się nagle, że gigantyczna lawina błota porywa ich ze sobą, że nie mają
najmniejszej szansy na ucieczkę. Wrzasnął, żeby skakała. Melanie zrobiła to natychmiast
- bez wahania, zadziwiająco sprawnie. Auto potoczyło się po śliskim zboczu, a Julio,
oniemiały, czekał, aż się zatrzyma. Potem zszedł do niego ostrożnie, obszedł dookoła
kilka razy, kręcąc rozpaczliwie głową. Wysłużone cztery kółka były jego narzędziem
pracy, źródłem utrzymania rodziny, a tu koniec…
Cholerny świat, pomyślała Melanie. W tej okolicy trudno mu będzie wyczarować
jakiś porządny dźwig. Według mapy, Villa Vicencias dzieli od Bogoty nie więcej niż sto
trzydzieści kilometrów. Drobiazg, myślała jeszcze na lotnisku. W Tennessee taką trasę
przemierza się w niespełna dwie godziny. Tutaj jednak musieli pokonać potężny łańcuch
górski (droga wznosi się miejscami do trzech tysięcy sześciuset metrów ponad poziom
morza), żeby dotrzeć do otoczonego dżunglą miasta. Niestety, pogoda zatrzymała ich w
wysokich górach, z dala od ludzkich osad, bez żadnej nadziei na pojawienie się w mgle
autobusu.
Ciekawe, co by zrobiła Elise na moim miejscu?
Tylko że siostra nigdy nie
znalazłaby się w podobnej sytuacji. Elise nie podjęła w swoim życiu ani jednej pochopnej
decyzji. Ciągłe porównywanie Melanie do Elise było najbardziej irytującym zwyczajem ich
matki. Elise nie miała nigdy żyłki podróżniczej. Skończyła college, została pielęgniarką, a
potem zaczęła wieść przykładne życie. Po pierwszym nieudanym małżeństwie wyszła za
Damona Trenta i odtąd, nareszcie w swoim żywiole, z radosnym oddaniem grała rolę
matki i żony.
Melanie od dzieciństwa prześladowało pytanie dorosłych: „Dlaczego nie bierzesz
przykładu ze swojej siostry?" Zacisnęła odruchowo szczęki. Z wyglądu prawie bliźniaczki:
blondynki o skandynawskiej urodzie, chociaż włosy Melanie były nieco jaśniejsze, o lekko
srebrnym odcieniu, cienkie, ale bardzo gęste. Jak to dobrze, że zaplotła je przed
wyjazdem w warkocz! Ładnie by teraz wyglądała z zabłoconą szopą. Zielone oczy sióstr
prawie nie różniły się odcieniem. Obie były wysokie… i na tym kończyło się podobieństwo.
Melanie tryskała życiem, z otwartymi ramionami witała każdy nowy dzień. I nie bała się
ryzyka. Jako dziecko zamęczała dorosłych pytaniami płynącymi z niewyczerpanego źródła
jej ciekawości.
Ocknęła się z zamyślenia. Powinna myśleć tylko o tym, jak wydostać się z
tarapatów. To nie Stany, gdzie pierwszy zatrzymany kierowca podwiózłby ją do
najbliższego domu, w którym zapytałaby, czy może skorzystać z telefonu i po kłopocie.
Od kilku godzin nikt tędy nie przejeżdżał, żadnych śladów życia w zasięgu wzroku…
Poczuła gęsią skórkę na plecach. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezradna i samotna.
- Julio? Gdzie jesteś? - usłyszała własny zdławiony głos i jakiś szelest za plecami.
Odwróciła się gwałtownie. Jej przewodnik oddychał ciężko, nadaremnie próbując wytrzeć
twarz z błota.
- Przykro mi, senorita Montgomery, nie udało mi się wyjąć pani bagażu.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Pogratulowała sobie trzeźwości umysłu. W ostatniej chwili przed skokiem złapała
torebkę z pieniędzmi i paszportem. Szkoda, że nie mogą się na razie do niczego
przydać…
- Co my teraz zrobimy? - spytała.
Julio wzruszył ramionami. Melanie zrozumiała z jego opowieści w czasie podróży,
że zbliża się do pięćdziesiątki, ma sześcioro dzieci, w tym dwoje już dorosłych
mieszkających w Kartagenie, i jest bardzo szczęśliwy, że dzięki tej „fantastycznej
maszynie" zarabia na godne życie całej ósemki.
Stali w milczeniu, pogrążeni w rozpaczy. Słowa pocieszenia na nic by się zdały,
nawet gdyby Melanie potrafiła je wykrztusić. Widziała na własne oczy, jak ten cudowny
samochód, od którego zależał los wielkiej rodziny, stoczył się jak piłka po błotnistym
stoku. Groza. Pierwszy odezwał się Julio.
- Tam dalej, kilka albo kilkanaście kilometrów stąd, jest jakaś osada. Nie ma
innego wyjścia. Musimy iść na piechotę.
Tymczasem… Na przeciwległym krańcu kontynentu, w Buenos Aires, Justin Drake,
przedstawiciel Treńt Enterprises w Ameryce Południowej, prowadził ważne negocjacje z
potencjalnym wspólnikiem firmy. Choć znał hiszpański, wytężał całą swoją uwagę, żeby
nie uronić ani słowa Argentyńczyka, który mówił z prędkością karabinu maszynowego.
- Musi pan zrozumieć - powiedział dobitnie Jorge Villaneuva - że zawarcie spółki z
Trent Enerprises leży także w interesie firmy, którą ja reprezentuję, ale nie mogę podjąć
takiej decyzji bez zgody moich dyrektorów. Nie wątpię, że pan rozumie…
- Oczywiście, że rozumiem - odpowiedział Justin z lekkim uśmiechem.
Argentyńczyk stracił zimną krew, a o to mu właśnie chodziło… - Jednakże liczymy na
konkretną odpowiedź w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. W innym razie zmuszeni
będziemy zmienić plany.
- Ależ to niemożliwe! - wybuchnął Jorge. - Trzeba być cudotwórcą, żeby w dwa dni
zwołać wszystkich członków rady na specjalne posiedzenie. Chyba zgodzi się pan… -
przerwał, gdy w drzwiach pojawiła się sekretarka.
- Proszę mi wybaczyć, senor Drake. Senor Trent dzwoni z Chicago. Powiedział, że
musi z panem niezwłocznie rozmawiać.
Justin spojrzał na Argentyńczyka, który wyraźnie zbladł. Przeprosił go natychmiast
i wyszedł do swojego gabinetu.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Damon?
- Cześć, Justin. Przepraszam, wiem, że rozmawiasz z Villaneuvą, ale nie mogłem z
tym czekać.
- Co się stało?
- Kiedy najwcześniej mógłbyś wylecieć z Buenos Aires?
- Wylecieć?! Sam wiesz, że prowadzę niezwykle delikatne pertraktacje.
-Wiem. Nie prosiłbym cię o pomoc w błahej sprawie.
Damon Trent był nie tylko jego pracodawcą, ale najbliższym przyjacielem. I
rzadko prosił o pomoc kogokolwiek. Justin zdrętwiał. Damon musiał wpaść w prawdziwe
tarapaty.
- Jasne. Mów, co mam robić.
- Chcę, żebyś poleciał do Bogoty. Siostra Elise zniknęła.
- Melanie… - Justina oblał zimny pot - zginęła w Kolumbii? A co za licho poniosło ją
właśnie tam?!
- Z tego co zrozumiałem, wybrała się w odwiedziny do koleżanki. Szkoda gadać.
Poleciała trzy dni temu. Przysięgła, że zadzwoni, gdy tylko dotrze na miejsce.
Telefonowaliśmy do przyjaciółki. Ona też nie dostała żadnej wieści. Pomyślała, że Melanie
odłożyła wyjazd.
- A wiesz przynajmniej, czy dotarła do Kolumbii?
- Tak. Pierwszą noc spędziła w hotelu "Tequendama" w Bogocie, ale rankiem się
wymeldowała. Nie mamy pojęcia, dokąd pojechała, ale tak na zdrowy rozum musiała
wynająć jakiś samochód i ruszyć do Villa Vicencias.
- Cholera! Musiała upaść na głowę, żeby pakować się tam sama!
- Powiedz jej to osobiście - odrzekł sucho Damon.
- Spokojna głowa. Powiem jej dużo więcej. Jak tylko odnajdę gówniarę.
- Masz nadzieję, że ci się uda?
Justin wyobraził sobie, co mogło spotkać samotną młodą kobietę w Kolumbii, ale
tylko głośno przełknął ślinę i odpowiedział opanowanym głosem:
- Znajdę ją, Damon. Już mnie tu nie ma.
- Dzięki, Justin.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Dobrze, że zwróciłeś się z tym do mnie. Szkoda tylko, że nie wiedziałem
wcześniej o tej wyprawie.
- Szczerze mówiąc, prawie nikt nie wiedział. Kiedy zadzwoniła do nas jej matka,
Melanie była już w drodze.
Justin spotkał ją tylko raz w życiu, dobrych kilka lat temu, kiedy była uczennicą.
Pamiętał, że miała zielone, błyszczące oczy i rozbrajający uśmiech. Mimo młodego wieku
zdawała się doskonale wiedzieć, co chce zrobić ze swoim życiem. Ilekroć Elise próbowała
skrytykować jej plany albo do czegoś namówić, dziewczyna stawała okoniem. Wyglądała
na rogatą duszę, ale żeby do Kolumbii… Na samotną wycieczkę?!
Przypomniał sobie, że nie skończył rozmowy z Damonem.
- Będę z tobą w kontakcie.
- W porządku. Aha, jeszcze jedno… - Damon zawiesił głos.
- Co takiego?
- Nie ryzykuj, Justin. Spróbuj się dowiedzieć, gdzie ona jest… jeśli to możliwe, ale
nie baw się w bohatera. Proszę cię.
- Kto? Ja? Za wiele lat spędziłem w gabinecie za biurkiem, żeby sprawdzać swoje
kwalifikacje na bohatera.
- Tylko że ja pamiętam, co robiłeś, zanim zacząłeś pracować u mnie, więc nie
czarujmy się. Wilka zawsze ciągnie do lasu. Bądź ostrożny, stary.
- Dobrze, dobrze. Swoją drogą, dziękuję, że mi przypomniałeś stare czasy.
Mógłbym odnowić niektóre kontakty.
- A czy mógłbyś tego nie robić?
- Nie bój się. I tak wrócę do ciebie.
- Dzięki za pocieszenie.
- Drobiazg.
Justin odłożył słuchawkę, ale wpatrywał się w nią jeszcze kilka sekund, zbierając
myśli. Połączył się z Marią.
- Zamów bilet na najbliższy samolot do Bogoty. Rezerwacja w jedną stronę.
Musi jeszcze pojechać do domu, żeby się przebrać. W garniturze biznesmena nie
zrobiłby dobrego wrażenia w tych kilku zakątkach Kolumbii, które zapamiętał najlepiej i
których nie zapomni do końca życia…
files without this message by purchasing novaPDF printer (
[ Pobierz całość w formacie PDF ]