They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

0101. Delacorte Shawna - Kawaler na sprzedaż, Nowe -zachomikowane

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Panie Blake, w recepcji siedzi panna Fairchild.
Trzy razy dziś dzwoniła i w końcu przyszła. Mówiłam
jej, że musi się umówić na spotkanie, ale powiedziała,
że będzie czekać, dopóki jej pan nie wpuści.
Scott Blake niechętnie oderwał wzrok od okna,
skąd roztaczał się widok na Zatokę San Francisco.
Obrócił się w wielkim skórzanym fotelu i spojrzał na
swoją sekretarkę Amelię Lambert. Wyraz jej twarzy
świadczył o tym, że nie pochwala jego postępowania.
- To bardzo uparta kobieta, panie Blake. Sądzę, że
naprawdę ma zamiar siedzieć tam, dopóki jej pan nie
przyjmie.
Scott z westchnieniem rezygnacji sięgnął po list
leżący na brzegu olbrzymiego dębowego biurka. Pa­
pier firmowy należał do Stowarzyszenia Pomocy Dzie­
ciom Maltretowanym, szanowanej instytucji charyta­
tywnej, cenionej za efektywną działalność. U dołu
widniał podpis Katherine Fairchild, dyrektora komi­
tetu zbierającego fundusze.
- Dobrze, Amelio. - Scott rozluźnił krawat i szyb­
kim ruchem odpiął górny guzik koszuli. Nie czuł się
dobrze w stroju służbowym. Minęło pięć lat, odkąd
przejął kontrolę nad Blake Construction, po przed­
wczesnej śmierci ojca na skutek zawału. Choć miał już
trzydzieści cztery lata, wciąż nie przyzwyczaił się do
garniturów i krawatów. Jako student Uniwersytetu
Kalifornijskiego w czasie wakacji pracował na budo­
wach prowadzonych przez firmę ojca. Uzyskał jednak
dyplom z dziedziny ochrony środowiska a nie ekono-
6
KAWALER NA SPRZEDAŻ
KAWALER NA SPRZEDAŻ
7
mii i zamierzał pracować w swoim zawodzie. Przyrodą
interesował się od dzieciństwa. Ojciec jednak namówił
go do pozostania w rodzinnej firmie. Mimo że miał już
wtedy tytuł wiceprezesa, Scott wolał pracować z robot­
nikami na świeżym powietrzu niż w dusznym biurze.
- Dlaczego po prostu nie poprosi o darowiznę?
Z chęcią wypisałbym jej czek. Ale to... - Machnął
listem i obrócił się w fotelu. - Skończmy z tym
wreszcie. Wpuść pannę Fairchild, ale jeśli będzie tu
siedzieć dłużej niż dziesięć minut, to mnie wywołaj.
Aha, jeszcze jedno, Amelio. - Mrugnął porozumiewa­
wczo, uśmiechając się złośliwie. - Zanim tu wejdzie,
każ jej jeszcze poczekać z piętnaście minut.
Spojrzał znowu na list. Denerwował go nawet
kobiecy charakter pisma Katherine. Nazwisko Fair­
child należało do bardzo znanych. Już sześć pokoleń
tej rodziny mieszkało w San Francisco. Fairchildowie
zachowali rodowy majątek, należeli do śmietanki
towarzyskiej, byli właścicielami najbardziej prestiżo­
wych firm, protektorami sztuki, mieli wpływ na poli­
tykę i wspierali liczne przedsięwzięcia charytatywne.
Każda gazeta przynosiła jakieś wiadomości o Kat­
herine Fairchild, „Kat", jak ją nazywali przyjaciele.
Była jedyną i uwielbianą wnuczką patriarchy rodu,
R.J. Fairchilda i najmłodszym zczworgadzieci Edwar­
da Fairchilda. Jej matka zmarła, gdy dziewczynka
miała dziesięć lat. Śmierć ta owiana była tajemnicą,
wspominano jednak o samobójstwie.
Kobiety takie jak Katherine irytowały Scotta. Znał
je dobrze: rozkapryszone, płytkie, egocentryczne i pró­
żne. A teraz jeszcze to - spojrzał na list. Aukcja
kawalerów, której celem była zbiórka pieniędzy na
działalność charytatywną. Katherine chciała, żeby
ubrany w smoking stanął na podium naprzeciw pub­
liczności i kamer, a napuszone elegantki będą licyto­
wać się o spędzenie z nim wieczoru. Nie podobało mu
się to ani trochę. Rozmyślania przerwał mu dźwięk
intercomu. Wstał, szykując się na przyjęcie niemiłego
gościa.
Zdjęcia Katherine nie odpowiadały prawdzie,
w rzeczywistości była dużo piękniejsza. Delikatnie
rzeźbione rysy - Scott cynicznie pomyślał, że są
dziełem chirurga plastycznego - okalały czarne błysz­
czące włosy upięte z tyłu głowy. Turkusowe inteligent­
ne oczy otoczone były najdłuższymi i najczarniejszymi
rzęsami, jakie Scott kiedykolwiek widział. Całości
dopełniał świetny makijaż i olśniewający uśmiech.
- Panna Fairchild? - Scott wyciągnął rękę. - Cieszę
się, że się wreszcie spotkaliśmy. Jakoś do tej pory nie
mieliśmy okazji... Co mogę dla pani zrobić?
Katherine uścisnęła mocno jego dłoń. Odezwała się
głosem bardzo miękkim i kobiecym, choć o niskim
brzmieniu. Kontrastowała z nim jednak treść jej słów.
- Pani, nie panna. Sądzę też, że nie spotkaliśmy się
z innego powodu niż brak okazji; pan mnie unikał.
Nie odpowiedział pan na mój list i nie zechciał
porozmawiać ze mną przez telefon, chociaż dzwoniłam
sześciokrotnie. Jedyne, co mi pozostało, to zjawić się
tutaj bez zapowiedzi i zmusić pana do przyjęcia mnie.
Puścił jej rękę i zirytowany zacisnął zęby. A więc
miał przed sobą jedną z tych zwariowanych feministek,
które usiłują dowieść, że są jakimś lepszym rodzajem
człowieka.
- Zechce pani usiąść, pani Fairchild? - Z rozkoszą
spostrzegł, że zirytowało ją wymówione z naciskiem
słowo „pani".
Przyglądała mu się przez chwilę. Scott był wysoki,
miał długie nogi i szerokie ramiona. Głęboki brąz
opalenizny podkreślały jasne, niemal piaskowe włosy.
Szare oczy patrzyły uważnie. Nie unikał jej spojrzenia,
nie wyglądał też na zakłopotanego. Był niewątpliwie
jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich kiedy-
10
KAWALER NA SPRZEDAŻ
KA
WALER
NA
SPRZEDAŻ
11
- Może tak być, jeśli zapłaci pan z własnej kieszeni.
Jeśli pieniądze będą pochodziły z firmy, to nazwę
„Blake Construction" uwzględnimy we wszystkich
reklamach.
- Ach, więc tak to wygląda... A co się stanie, jeśli
zgodzę się wziąć udział w aukcji, a później z jakiegoś
powodu nie będę mógł - Scott uśmiechnął się drwiąco
- albo nie będę chciał pójść na randkę?
- Dobre pytanie. Musi pan dostarczyć program
randki i pieniądze, które pan na nią przeznaczył,
zwyciężczyni, a ona zrobi z tym, co zechce.
- Czy są jakieś wytyczne, jeśli chodzi o program
randki? - Scott czuł, że cała sprawa coraz bardziej go
interesuje.
Rozmawiali jeszcze przez kilka minut. Scott dostał
od Katherine broszurę zawierającą schemat struktury
organizacyjnej stowarzyszenia, listę osób zaangażowa­
nych w działalność charytatywną i dane na temat
przeznaczenia zebranych pieniędzy.
Zainteresowanie Scotta wzbudziła poza tym sama
Katherine Fairchild. Może i była rozkapryszoną,
bogatą kobietą, która nie przepracowała dotąd ani
jednego dnia, ale bogactwo i pozycja towarzyska nie
rzutowały na poświęcenie i zaangażowanie w działal­
ność na rzecz maltretowanych dzieci. Choć z niechęcią,
Scott musiał jednak przyznać, że jej postawa budzi
respekt. Może zresztą nie tylko to w niej podziwiał.
Przede wszystkim, miała wspaniałe nogi.
-Muszę się zastanowić. Zadzwonię do pani za kilka
dni.
- Mam nadzieję, że przyjmie pan zaproszenie.
- Katherine wstała, wyciągając ku niemu rękę. - Jes­
tem pewna, że to będzie ciekawe... Może nawet dobrze
się pan będzie bawił.
Scott upuścił ołówek na biurko i podszedł do niej
pospiesznie. Uścisk ręki Katherine był mocny, oficjał-
Scott niezwykle cenił obiektywizm Amelii. Praco­
wała dla jego ojca przez dwadzieścia dwa lata, a po
jego śmierci Scott nalegał, aby została. Amelia niewąt­
pliwie wiedziała o firmie więcej niż ktokolwiek inny.
Miała fenomenalną pamięć, a poza tym Scott odnosił
się z wielkim szacunkiem do wygłaszanych przez nią
opinii.
- Byłam zdziwiona, że przez ten kwadrans siedziała
tak spokojnie - ciągnęła Amelia. - Nie poprosiła mnie
o kawę, nie kręciła się, nie zadawała pytań na pana
temat, po prostu czekała.
- Naprawdę? To dziwne. Można by pomyśleć, że
tacy ludzie jak Fairchildowie nie potrafią czekać.
- Zmarszczył czoło, zastanawiając się nad czymś. - Co
myślisz o tej aukcji kawalerów? Najpierw byłem temu
absolutnie przeciwny, miałem wrażenie, że grupka
bogatych kobiet, znudzonych klubowymi herbatkami,
chce się zabawić. Ale teraz sam już nie wiem... Kat, to
znaczy pani Fairchild, wyjaśniła mi, na co idą pienią­
dze. - Nie mógł powstrzymać uśmiechu na wspo­
mnienie jej nóg, a później w wyobraźni ujrzał jej
turkusowe oczy. - Obiecałem, że dam odpowiedź za
parę dni.
- Myślę, że powinien się pan zgodzić, panie Blake.
Cel jest tego wart. Poza tym, może się pan dobrze
bawić.
ny, ale równocześnie ciepły i kobiecy. Pachniała przy­
jemnie, chociaż nie rozpoznawał tego kuszącego zapa­
chu. Prawdopodobnie były to robione na zamówienie
perfumy, dostosowane do naturalnego zapachu jej
ciała, jeszcze jeden kaprys bogaczy. Patrzył na nią, gdy
szła w stronę drzwi.
- Amelio - Scott oparł się o framugę - co myślisz
o pani Fairchild?
- Interesująca kobieta. Stanowcza, ale sympatycz­
na.
12
KAWALER NA SPRZEDAŻ
KA
WALER
NA
SPRZEDAŻ
13
- Amelio, ile razy prosiłem, żebyś zwracała się do
mnie po imieniu? Pan Blake, to był mój ojciec. - Scott
westchnął. I tak wiedział, że Amelia zignoruje jego
prośbę.
cadero Center. Sądziła, że zdąży przedtem coś zjeść, ale
Scott kazał jej czekać i teraz już nie miała czasu.
Pomyślała nagle, że zrobił to umyślnie. Zostawiła
samochód chłopcu parkingowemu i szybkim krokiem
ruszyła do budynku, na drugie piętro.
- Przepraszam za spóźnienie. - Katherine położyła
teczkę na stole w sali konferencyjnej i miłym uśmie­
chem objęła wszystkich zgromadzonych, po czym
zajęła miejsce u szczytu stołu. - Czy możemy przejść do
spraw konkretnych?
Elizabeth Torrance, dyrektor stowarzyszenia, rzek­
ła z uśmiechem:
- Nie martw się. Jim przyszedł tuż przed tobą.
Jim Dalton zaśmiał się i dorzucił dobrodusznie:
- Bez względu na to, czego chcesz, masz mój głos,
Katherine. Dzięki tobie dziś nikt mnie nie nazwie
spóźnialskim.
- Jim, twoja korporacja dostarcza nam tyle pienię­
dzy i pomocy w ciągu całego roku, że możesz się
spóźniać, ile tylko chcesz. - Uśmiechnęła się do niego.
- A jeśli w przyszłym roku podwoisz swój wkład,
będziesz mógł się spóźniać dwa razy częściej.
- Lepiej zrezygnuj, póki masz przewagę, Jim. Wiesz,
że z Katherine nie wygrasz, gdy w grę wchodzą
pieniądze na cele charytatywne. I tak je od ciebie
wydobędzie - doradziła Liz. Miała niecałe pięćdziesiąt
lat i dokonywała cudów, aby zdobyć pieniądze potrze­
bne do sprawnego funkcjonowania stowarzyszenia.
- Rozmawiałam właśnie z naszym ostatnim opor­
nym kawalerem, Scottem Blakiem z Blake Construc­
tion. - Katherine objęła prowadzenie narady. - Ig­
norował do tej pory wszelkie próby skontaktowania
się z nim. Przedstawiłam mu działanie naszej or­
ganizacji i sądzę, że pomysł mu się spodobał.
Liz wyjaśniła zebranym, dlaczego tak ważny był
udział Scotta Blake'a w aukcji.
Katherine otworzyła drzwi i siadła za kierownicą
swego mercedesa. Próbowała uporządkować myśli na
temat Scotta. Był arogancki i nie krył swych uprzedzeń
w stosunku do niej. Oczywiście uważał ją za bogatą
paniusię, która bawi się w akcje dobroczynne, bo nie
ma nic innego do roboty. Ale ze spotkania odniosła też
inne wrażenie; Scott był niewątpliwie atrakcyjny i po­
ciągający.
Wiele razy zetknęła się już z podobnymi uprzedze­
niami. Kiedyś denerwowało ją, że ludzie nie znając jej,
mają o niej wyrobioną opinię, ale przywykła do tego
i w wieku dwudziestu dziewięciu lat zaakceptowała już
swoją pozycję w społeczeństwie. Zaśmiała się na myśl,
że po trzydziestce może się to okazać trudniejsze.
Spochmumiała nagle na wspomnienie pewnego wyda­
rzenia, ale szybko odsunęła od siebie niepokojące
myśli.
Nie zawsze było tak jak obecnie. Dawniej ciągła
świadomość, że wszyscy ją obserwują, burzyła po­
czucie bezpieczeństwa. Inne dzieci albo nie lubiły jej,
bo miała bogatych i wpływowych rodziców i osten­
tacyjnie to okazywały, albo próbowały ją wykorzystać,
udając przyjaźń. W rezultacie Katherine była bardzo
samotna i nieśmiała. Ale wszystkie te przykrości
stawały się nieistotne wobec tego, co uczyniła jej
matka. Mimo że upłynęło już dwadzieścia lat, Kat­
herine wciąż jeszcze nie do końca uporała się z prze­
szłością.
Porzuciła złe myśli, jadąc w dół ulicy Kalifornijs­
kiej. Miała spotkanie w Hyatt Regency w Embar-
14
KAWAŁEK NA SPRZEDAŻ
KA
WALER
NA
SPRZEDAŻ
15
- Bardzo chciałam go pozyskać. Dużo dobrego
o nim mówiono po trzęsieniu ziemi w październiku 1989
roku. Już następnego dnia po katastrofie jego ekipa
badała szkody i przygotowywała plan ich likwidacji.
Podobno za darmo kazał naprawić uszkodzone miesz­
kania starszym ludziom o niewielkich dochodach, nie
ubezpieczonym od trzęsienia ziemi. Któregoś dnia, gdy
na budowie dziennikarze zdołali wreszcie do niego
dotrzeć i zapytali, czy to prawda, Blake schwycił kask,
wskoczył na drabinę i zniknął wśród robotników. Inni
potrafią tylko dużo mówić, on działa.
łowię drogi do twego biura przypomniałem sobie, że
dziś umówiliśmy się w Hyatt.
- Nic się nie stało. Przez całe przedpołudnie uczest­
niczyłem w seminarium, więc prościej już było tu
zostać, skoro i tak zapłaciłem za salę konferencyjną.
Napijesz się czegoś? Mamy kawę, herbatę i zimne
napoje.
- Nie, dziękuję. - Scott wyjął plany z teczki.
Obaj pochylili się nad projektami budowy. Pół
godziny później dołączył do nich George Weddington,
twórca projektu, a po dwóch godzinach panowie
rozstali się. Scott pożegnał się i ruszył spiesznie ku
drzwiom.
- Proszę zaczekać! - krzyknął, widząc zamykające
się drzwi windy. Ktoś w środku musiał przycisnąć
guzik, bo kiedy dobiegł, winda czekała.
- Dziękuję bardzo! - Znajomy zapach uderzył go
w nozdrza, gdy wpadł do środka. Para turkusowych
oczu ocienionych długimi czarnymi rzęsami błysnęła
przed nim, a jego wzrok napotkał promienny uśmiech.
- Drobiazg. - Katherine Fairchild nacisnęła guzik
i drzwi zamknęły się. - Które piętro?
- Parter. - Powoli wędrował wzrokiem od jej
starannie ułożonej fryzury aż do wysokich obcasów.
Była wyższa, niż początkowo sądził, bez obcasów
i wysokiego uczesania musiała mieć prawie sto siedem­
dziesiąt centymetrów wzrostu. Była tak samo spokoj­
na i opanowana, jak w jego biurze.
Uśmiechnął się złośliwie.
- Doprawdy, pani Fairchild, obiecałem, że za­
dzwonię za parę dni. Nie musiała mnie pani śledzić.
Jakiś błysk pojawił się w jej oczach, gdy odpowie­
działa mu figlarnym uśmiechem. Scott nie bardzo
wiedział, co to miało znaczyć. Winda stanęła i drzwi się
otworzyły.
- Jesteśmy. Parter - oznajmiła.
Zapach perfum unosił się w gabinecie jeszcze długo
po wyjściu Katherine. Scott żywił mieszane uczucia
w stosunku do Kat Fairchild. Rozmyślał o swoich
wcześniejszych uprzedzeniach i o kobiecie, którą dziś
spotkał. Niejasno czuł, że przedwczesne oceny nie były
wiele warte. Wydarł z notesu kartkę i zaczął ją miąć.
Nie wyrzucił jej jednak, lecz schował portret Katherine
do szuflady. Właściwie nie wiedział, dlaczego to robi.
Szybko zgarnął trzy pliki akt i wsunął do teczki.
Miał spotkanie i już był spóźniony. Gdyby nie kazał
Katherine czekać przez kwadrans, mógłby teraz zjeść
lunch.
Celem spotkania z Colgrave Corporation było
omówienie szczegółów budowy centrum handlowego
w San Rafael. Blake Construction wybudowało już
cztery centra handlowe dla Colgrave, a to miało być
piąte przedsięwzięcie. Oba przedsiębiorstwa łączyły
znakomite stosunki, których podstawą był szacunek
i zaufanie. Colgrave wymagało jakości bez względu na
koszta, a taki styl pracy stanowił również dewizę
Scotta.
- Mam nadzieję, że nie czekałeś długo, Brian.
- Scott wyciągnął rękę do Briana Colgrave'a. - W po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exopolandff.htw.pl