012.Brown Sandra - Mieli tylko siebie, Harlequin Orchidea
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SANDRA BROWN
Mieli tylko siebie
Rozdział 1
W szyscy zginęli.
Wszyscy prócz niej.
Była tego pewna.
Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło od wypadku ani jak
długo tkwiła zgięta wpół, z głową na kolanach. Równie dobrze
mogły minąć sekundy, jak minuty czy lata świetlne. Czas mógł
też stać w miejscu.
Zdawało się, że rozdarty kadłub samolotu przechylał się bez
końca, zanim z jękiem osiadł na ziemi. Okaleczone drzewa,
niewinne ofiary katastrofy, przestały już drżeć. Teraz poruszały
się jeszcze tylko niektóre liście. Wszystko zamarło w przeraża
jącym bezruchu. Nastała niczym niezmącona cisza.
Raptem zadała sobie pytanie, jak pada drzewo w lasach? Czy
wydaje wówczas jakiś dźwięk? Tak. Usłyszała go. A więc musi
być żywa.
Uniosła głowę. Jej włosy, ramiona i plecy pokrywały okru
chy roztrzaskanego plastyku, który jeszcze niedawno był oknem
tuż przy jej fotelu. Potrząsnęła lekko głową i odłamki posypały
się z niej jak deszcz, wydając przy tym ciche, melodyjne
dźwięki. W końcu zmusiła się do otwarcia oczu.
W jej gardle wezbrał krzyk, ale struny głosowe odmówiły
posłuszeństwa. Była zbyt przerażona, by krzyczeć. Przed jej
oczami roztaczał się okropny widok. Gorszy niż najbardziej
koszmarny sen kontrolera ruchu powietrznego.
Dwaj mężczyźni siedzący na fotelach tuż przed nią - sądząc
po ich głośnych, wręcz hałaśliwych przekomarzaniach, bliscy
przyjaciele - byli teraz martwi, a ich żarty i śmiechy ucichły na
zawsze. Głowa jednego z nich znajdowała się za oknem. Zareje
strowała ten obraz, ale starała się nie dopuścić go do swojej
świadomości. Wokół było morze krwi. Gwałtownie zamknęła
oczy i otworzyła je dopiero, kiedy zdołała odwrócić głowę.
Po drugiej stronie przejścia siedział kolejny martwy mężczy
zna, z głową odrzuconą do tyłu i opartą o zagłówek wyglądał
jakby katastrofa zaskoczyła go we śnie. .Samotnik. Jeszcze przed
startem tak właśnie nazwała go w myśli. Ponieważ samolot był
nieduży, obowiązywały w nim ścisłe przepisy dotyczące obcią
żenia. Podczas ważenia pasażerów i bagażu przed wejściem na
pokład Samotnik stał w pewnym oddaleniu od grupy, demon
strując całą swoją postawą wyższość i wrogość. Jego chłód od
stręczał od rozmowy z nim pozostałych pasażerów, którzy jeden
przez drugiego krzykliwie przechwalali się swoimi trofeami.
Pełne rezerwy zachowanie odseparowało go od reszty podróż
nych - tak jak ją odizolowała płeć. Była jedyną kobietą na
pokładzie samolotu.
I jedyną osobą, której udało się przeżyć katastrofę.
Spojrzała ku przodowi. Kabina pilotów została oderwana od
kadłuba samolotu jak nakrętka od butelki. Teraz leżała na ziemi
jakieś półtora metra dalej. Pilot i drugi pilot, weseli i dowcipni
młodzi mężczyźni, byli niezaprzeczalnie, okrutnie martwi.
Przełknęła kulę, która wypełniła jej gardło. Dobrze zbudowa
ny, brodaty drugi pilot pomagał jej wejść do samolotu. Robił
przy tym słodkie oczy i plótł, że na pokładzie rzadko zdarza mu
się gościć kobiety, a jeśli już, to nie wyglądają jak modelki.
Dwaj inni pasażerowie, bracia w średnim wieku, wciąż byli
przymocowani pasami bezpieczeństwa do foteli w pierwszym
rzędzie. Zabił ich poszarpany pień drzewa, który wbił się w ka-
binę jak otwieracz do puszek. Dla ich rodzin będzie to podwójna
tragedia.
Zaczęła płakać. Rozpacz i strach przeniknęły ją do głębi,
oplotły, sparaliżowały. Bała się, że zemdleje. Bała się, że umrze.
Bała się też, że nie umrze.
Śmierć jej współtowarzyszy podróży była szybka i bezboles-
na. Prawdopodobnie zginęli w momencie zderzenia samolotu
z ziemią. Mieli szczęście. Jej śmierć nie nastąpi tak szybko,
gdyż, o ile się zdążyła zorientować, dziwnym trafem nie doznała
najmniejszego uszczerbku. Umrze świadomie i powoli, z pra
gnienia, głodu i zimna.
Zastanawiała się, jak to możliwe, że wciąż żyje. Może fakt, że
siedziała z tyłu, odegrał jakąś rolę. W przeciwieństwie do reszty
pasażerów w pensjonacie myśliwskim nad Wielkim Jeziorem
Niedźwiedzim zostawiła kogoś bliskiego. Pożegnanie przeciągnęło
się, więc weszła na pokład samolotu ostatnia. Wszystkie fotele,
z wyjątkiem tego w tylnym rzędzie, były już zajęte.
Kiedy drugi pilot wprowadził ją do środka, hałaśliwe rozmo
wy raptownie ucichły. Schylając się ze względu na niski sufit,
przeszła do jedynego wolnego miejsca. Czuła się w najwyższym
stopniu skrępowana tym, że jest jedyną kobietą na pokładzie.
Przypominało to wejście do pełnego dymu pomieszczenia,
w którym właśnie trwa w najlepsze zażarta partia pokera. Pewne
sprawy przynależą do świata mężczyzn, tak jak inne do świata
kobiet, i ani emancypacja, ani równość płci nie zdołają tego
zmienić.
Lot samolotem, obsługującym amatorów myślistwa i wędko
wania w Terytoriach Północno-Zachodnich, należał do męskich
spraw. W miarę możliwości starała się nie rzucać w oczy; wciś
nięta w swój fotel, nie odzywała się do nikogo i wyglądała przez
okno. Tylko raz, zaraz po starcie, spojrzała w bok i przypadko
wo napotkała wzrok mężczyzny siedzącego po drugiej stronie
przejścia. Patrzył na nią z tak wyraźną dezaprobatą, że odwróci
ła głowę do okna i tak pozostała.
Była prawdopodobnie pierwszą, która - poza pilotami - do
strzegła nadchodzącą burzę. Ulewny deszcz i gęsta mgła wpra
wiły ją w zdenerwowanie. Wkrótce również pozostali pasażero
wie zorientowali się, że z samolotem coś się dzieje. Ich fanfaro
nadę zastąpiły wymuszone żarty o tym, jak to ucieka się przed
burzą, a także jak to dobrze, że za sterami siedzi doświadczony
pilot zamiast któregoś z nich.
Piloci mieli przed sobą niełatwe zadanie. Niebawem stało się
to oczywiste dla wszystkich. W końcu pasażerowie umilkli i
z natężeniem wpatrywali się w mężczyzn w kokpicie. Z powodu
nieprzeniknionej warstwy chmur ziemia była niewidoczna od
momentu startu. Napięcie w samolocie wzrosło jeszcze bardziej,
kiedy dwuosobowa załoga straciła radiowy kontakt z wieżą lo
tów. Na urządzeniach pokładowych nie można było już dłużej
polegać, ponieważ ich odczyty były, delikatnie mówiąc, mało
dokładne.
Kiedy samolot zaczął spiralnie pikować i pilot zawołał do
pasażerów: „Schodzimy w dół. Niech Bóg ma nas w swojej
opiece!", wszyscy przyjęli jego słowa z rezygnacją i zadziwiają
cym spokojem.
Kobieta zgięła się wpół i wcisnęła głowę między kolana,
zasłaniając ją rękami. Modliła się przez całą drogę w dół. Miała
wrażenie, że trwa to wieczność.
Nigdy nie zdoła zapomnieć szoku zderzenia z ziemią. Choć
się zmobilizowała maksymalnie, nie była na nie wystarczająco
przygotowana. Nie rozumiała, dlaczego natychmiastowa śmierć
została jej oszczędzona. Jedynym wytłumaczeniem było to, że
dzięki drobniejszej budowie ciała wcisnęła się między dwa fote
le, co zamortyzowało wstrząs.
Jednakże, wziąwszy pod uwagę okoliczności, nie była pew
na, czy powinna się cieszyć z tego, że przeżyła katastrofę. Do
pensjonatu myśliwskiego na północno-zachodnim krańcu Wiel
kiego Jeziora Niedźwiedziego można było się dostać wyłącznie
drogą powietrzną. Między nim a miasteczkiem Yellowknife,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]