016.Brown Sandra - Meandry miłości, Harlequin Orchidea
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SANDRA BROWN
Meandry
miłości
ROZDZIAŁ 1
Dobrze, Kyla, świetnie. Oddychaj, nie za głęboko. O,
tak, właśnie tak. Jak się czujesz?
- Jestem zmęczona.
- Wiem, ale dasz radę. Przyj, mocniej, jeszcze trochę,
o, tak, dobrze, bardzo dobrze.
Młoda kobieta na stole porodowym zacisnęła zęby
w paroksyzmie gwałtownego bólu. Kiedy minął, starała
się nieco rozluźnić zbolałe członki. Jej twarz, choć zaczer
wieniona z wysiłku, promieniała.
- Widać je już?
W tym momencie chwycił ją kolejny, spazmatyczny
skurcz. Usiłowała przeć ze wszystkich sił.
- Widać główkę - oznajmił lekarz. - Spróbuj jeszcze
raz, przyj, tak, świetnie... no, i już po wszystkim. Wspa
niale! - wykrzyknął, kiedy dziecko wyślizgnęło się prosto
w jego nadstawione ręce.
- Chłopiec czy dziewczynka?
- Chłopiec. Śliczny. Prawdziwy gagatek.
- A jakie ma silne płuca - rozpływała się z zachwytu
położna.
- Chłopiec - mruknęła uszczęśliwiona Kyla i opad-
ła na poduszki. Z ulgą poddała się ogarniającej jej cia
ło błogiej ociężałości. - Chcę go zobaczyć. Czy jest
zdrowy?
- Zdrowy jak rydz - zapewnił lekarz i pokazał jej wie
rzgającego, rozkrzyczanego noworodka.
Oczy Kyli napełniły się łzami.
- Nazwiemy go Aaron. Aaron Powers Stroud. - Po
zwolono jej przez chwilę przytulać małego do piersi. Wez
brała w niej fala ogromnej tkliwości.
- Ojciec może być dumny z tak udanego syna - orzek
ła położna. Wyjęła malca z osłabionych wysiłkiem mat
czynych ramion, zawinęła w miękkie prześcieradło i poło
żyła na wadze.
- Teraz trzeba zawiadomić ojca - stwierdził lekarz.
- Rodzice czekają na korytarzu. Tata obiecał wysłać do
Richarda telegram.
- Waży dziewięć funtów i trzy uncje! - zawołała sio
stra z drugiego końca sali.
Położna ściągnęła rękawiczki i ujęła omdlałą dłoń Kyli.
- Pójdę im przekazać tę radosną nowinę. Niech wyślą
telegram jak najprędzej. Gdzie jest teraz Richard?
- W Kairze - odparła z roztargnieniem Kyla, nie mo
gąc oderwać wzroku od wymachującego gniewnie nóżka
mi Aarona. Taki śliczny. Ojciec będzie z niego dumny.
Aaron urodził się o zmierzchu i matka w miarę spokoj
nie spędziła tę noc. Dwukrotnie przynosili jej malca, choć
nie miała jeszcze pokarmu, a mały nie był głodny. Tulenie
ciepłego ciałka sprawiało jej bezgraniczną radość, przepeł
niało poczuciem bliskości, jakiego nigdy jeszcze nie za
znała.
Dokładnie obejrzała drobne rączki, próbowała odgiąć
mocno zaciśnięte w piąstki paluszki. Sprawdziła każdy
palec u obu stóp, każdy kosmyk miękkich jak puch wło
sów i orzekła, że syn jest bez zarzutu.
- Ja i tatuś bardzo cię kochamy - szepnęła sennie, po
wierzając synka pielęgniarce.
Obudziły ją dość wcześnie poranne odgłosy szpitalnej
krzątaniny: skrzyp wózków z praniem, grzechot tac, na
których roznoszono śniadanie, brzęk instrumentów. Właś
nie szeroko ziewała i przeciągała się leniwie, kiedy do sali
weszli rodzice.
- Witajcie! - zawołała rozradowana. - Jestem zasko
czona. Przyszliście tutaj, a ja myślałam że tkwicie z nosa
mi przylepionymi do szyby w oddziale noworodków. Za
nim odsłonią... - Urwała, spostrzegłszy ich zafrasowane
miny. - Czy coś się stało?
Clif i Meg Powersowie wymienili spłoszone spojrze
nia.
- Mamo? Tato? Co się stało? O Boże! Aaron! Coś się
stało Aaronowi!? - Kyla, nie zważając na szarpiący ból
między nogami, gwałtownym ruchem odrzuciła kołdrę,
gotowa zerwać się i pędzić do sali noworodków.
Meg Powers pospieszyła, by ją powstrzymać.
- Nie, córeczko, uspokój się. Zapewniam cię, że dziec
ku nic nie jest.
- Kochanie - odezwał się miękko Clif Powers, kładąc
dłoń na ręce córki - musimy ci coś powiedzieć. - Porozu
miał się wzrokiem z żoną. - Dziś rano zbombardowano
ambasadę w Kairze.
Dreszcz grozy przebiegł po skórze Kyli. Znieruchomia
ła, wpatrzona w rodziców szklanym, strwożonym wzro
kiem. Serce podeszło jej do gardła.
- A Richard? - spytała zdławionym głosem.
- Nic o nim nie wiemy.
- Powiedzcie prawdę!
- Nic nie wiemy - powtórzył ojciec stanowczo. -
Wszystko tonie w chaosie, sytuacja przypomina kry
zys bejrucki. Nie wydano dotychczas oficjalnego komuni
katu.
- Włącz telewizor.
- Kyla, nie powinnaś chyba...
Nie zważając na przestrogi ojca, Kyla sięgnęła po pilota
leżącego na nocnym stoliku i włączyła telewizor, zawie
szony wysoko na przeciwległej ścianie.
„Trudno na razie oszacować rozmiary zniszczeń. Prezy
dent uznał zamach bombowy za oburzający akt terrory
zmu, wymierzony przeciwko miłującym pokój narodom.
Premier... - Kyla jak szalona przełączała kanały, wciska
jąc na chybił trafił guziczki pilota dygocącymi palcami.
-.. .jest znacząca, choć dokładna liczba ofiar będzie znana
prawdopodobnie dopiero za kilka dni. Postawiono w stan
gotowości oddziały piechoty morskiej, które wraz z egi
pskimi żołnierzami przeczesują rumowisko w poszukiwa
niu ofiar".
Nieostry, fragmentaryczny i nie zmontowany film, wy
konany amatorską kamerą, przedstawiał istne pandemo
nium wokół rumowiska. „Do zamachu przyznała się ter
rorystyczna grupa pod nazwą"...
Kyla ponownie zmieniła kanał. Wszystkie stacje poda
wały mniej więcej to samo. Kiedy na ekranie ukazał się
obraz odnalezionych ofiar, ułożonych na ziemi równym
szeregiem, nie wytrzymała, odrzuciła pilota i zakryła
twarz rękami.
- Richard! Richard!
- Kochanie, nie trać nadziei. Podobno wiele osób prze-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]