1. Criswell Millie - Mowa ciała, harlekinum, Harlequin Gwiazdy Romansu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Millie Criswell
MOWA CIAŁA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jeśli zamierzasz zerwać z facetem, najpierw upewnij się, czy włożył ci na palec
pierścionek zaręczynowy
Ellie Peters przeżywała kryzys wieku średniego. No, może niezupełnie średniego. Miała
dokładnie trzydzieści dwa lata, trzy miesiące i siedemnaście dni, jednak ponieważ
mieszkała na średnim Manhattanie nie górnym i nie dolnym, ale właśnie średnim - chyba
również dlatego całe swoje życie uważała za średnie.
Za to jak już przytrafił się jej jakiś kryzys, to od razu potężny jak tornado!
Musimy znaleźć sobie dach na głową, Barn, i to szybko. Brian wraca z L.A. w przyszłym
tygodniu, do tego czasu musimy się stąd ewakuować.
Propozycja wyszła od niej, nie od jej dotychczasowego partnera. Brian nazwał Barnabę
„kretyńską pomyłką Boga” i w dodatku jako kompletny dureń łudził się, że po czymś
takim będą mogli być razem. Nawyzywał psa i kazał oddać go do schroniska tylko
dlatego, że ten obsikał jego pantofle od Bruna Magliego.
Tak jakby Barn zrobił to złośliwie?
Barn, buldog o fizjognomii, która tylko w sercu matki mogła budzić miłość, pod
warunkiem, że rzeczona matka byłaby ślepa, przyjął wiadomość potężnym pierdnięciem,
po czym zaskamlał żałośnie. Najwyraźniej był świadom, że to przez niego rozpadł się
związek pani z tym ponurym facetem i że teraz będą musieli szukać sobie nowego
lokum, bardziej przyjaznego dla buldogów i upartych kobiet.
Jeśli Ellie czegoś żałowała, to tylko tego, że musi wynieść się z mieszkania, w którym
całkiem znośnie egzystowała przez ostatnie pół roku. Niestety zdecydowanie źle to
rozegrała.
— Nie martw się, Barnaba — powiedziała, klepiąc czule psa po głowie. Postawiona
przed wyborem czy wybrać porządnego, cudownego psa, czy przeciętnego faceta, nie
miałam problemu z podjęciem decyzji. To łatwe. W dodatku Brian był gorzej niż
przeciętny. Był śmiertelnie nudny. Powiedz piesku, czy normalny człowiek czyści nitką
zęby po każdym posiłku? — Ellie przypomniały się metry zużytej nitki zwisającej z
krawędzi kosza na śmieci, którą nieustannie musiała wpychać do środka, i aż
wzdrygnęła się z obrzydzenia.
Tak, Brian też powinien wylądować w koszu. Tam było jego miejsce.
Poza tym lepiej rzucać, niż być rzucaną, szczególnie kiedy do tej pory człowiek
1
występował w tej drugiej roli.
Bez Briana będzie nam lepiej, Barn.
W odpowiedzi Barnaba przejechał jej po policzku jęzorem. Ellie otarła ślinę rękawem
bluzy ze znakiem Georgetown University, jej ukochanej Alma Mater, i wróciła do
studiowania ogłoszeń.
Mieszkania w Nowym Jorku mają to do siebie, że są horrendalnie drogie, a Ellie
oczywiście nie ma do dyspozycji milionów Donalda Trumpa. Pracowała jako tłumaczka w
ONZ i nie zarabiała tyle, żeby wynająć przyzwoite lokum w pobliżu Central Parku, jak to,
w którym mieszkała z Brianem.
Westchnęła na myśl o przeprowadzce. Barn lubił biegać po parku, tarzać się w trawie,
ganiać i dokazywać z kumplami, a ona lubiła przechadzać się Piątą Aleją i oglądać
sklepowe wystawy.
Na zakupy w drogich butikach nie było jej na razie stać, ale to nie znaczy, że należy od
razu rezygnować z marzeń.
Wielkie dzięki, Brian!
Nie, dość tego użalania się nad sobą!
Brian Pomeroy miał kosztowne gusta — garnitury Hugo Bossa, roleksy, kolacje w „La
Cirque”. Był wspólnikiem w kancelarii adwokackiej Fields, Morgan and Pomeroy i mógł
sobie pozwolić na takie kaprysy.
Przez pewien czas Ellie była jedną z jego zachcianek.
Przy wszystkich swoich wadach — no bo jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie lubić
psów Brian potrafił być szczodry. Kupował jej kosztowną biżuterię, zabierał na weekendy
na Bermudy i do opery, chociaż Ellie żywiołowo nienawidziła opery.
Cóż, Brian prawdopodobnie uznał, że skoro Ellie jest pół-Włoszką i mówi biegle po
włosku (mówiła też biegle po. francusku i hiszpańsku). to automatycznie musi być
miłośniczką opery.
Nie, zdecydowanie nie była! Arie, i to w każdym języku świata, przyprawiały ją
natychmiast o potężny ból głowy. Zaczynała głośno ziewać, opadały jej powieki...
Briana poznała na koktajlu w ambasadzie włoskiej. Wyglądał zabójczo, natomiast ona
dość rozpaczliwie szukała faceta, no i tak to się zaczęło.
Był to chyba związek oparty na przyciąganiu się przeciwieństw, bo niewiele mieli ze sobą
wspólnego poza tym, że oboje uwielbiali dobrą kuchnię, a w Nowym Jorku nie brakuje
doskonałych restauracji, i lubili czytać niedzielne wydanie „New York Timesa” od deski do
deski. Czasami próbowali rozwiązać razem krzyżówkę, co jednak zawsze kończyło się
potężną kłótnią.
Brian uważał się za niezwykle mądrego, bo znal trudne słowo „bifurkacja”.
A komu potrzebne takie językowe dziwactwo! Ellie podciągnęła trochę bluzę i spojrzała
na swój zaokrąglony — z miłości do dobrej kuchni, ma się rozumieć brzuch. Powinna
koniecznie zrzucić jakieś pięć, nawet siedem kilogramów.
Zastosuje rozsądną dietę, będzie codziennie trochę ćwiczyć, w ogóle dokona
radykalnych zmian w swoim życiu.
Znajdzie mieszkanie, gdzieś blisko siedziby ONZ, wspaniałe, ale niezbyt drogie.
Schudnie, ale nie będzie odmawiać sobie ukochanych potraw i wyciskać z siebie
2
ostatnich potów na bieżni. Pewne poświęcenia będą konieczne, jednak bez przesady. I,
rzecz najważniejsza, znajdzie w końcu Właściwego Faceta. I to nie żadnego pierwszego
lepszego Właściwego, nie, to będzie Właściwy Doskonały, Ideał. Stanowczo zbyt długo
zadawała się z Niewłaściwymi. Miała już serdecznie dość.
Nie mówiąc o tym, że przyzwoity orgazm to coś, co też warto by przeżyć.
Brian wiedział, co znaczy „bifurkacja”, ale nie miał pojęcia o erotycznych potrzebach
kobiety. Nie umiał zaspokoić partnerki. Kompletny analfabeta, niedouczony bubek.
Ellie pokręciła głową i zaklęła pod nosem, próbując pozbyć się niemiłych wspomnień na
temat pana Pomeroya, po czym podniosła słuchawkę i zaczęła wystukiwać numery z
ogłoszeń.
— Bierz swoją smycz, Barn — zarządziła po dwóch kwadransach rozmów. Ruszamy na
łowy.
Dwa tygodnie później Ellie i Becky Morgan, koleżanka z pracy, jadły lunch, siedząc przy
swoich biurkach w Dziale Tłumaczeń i Przekładów w gmachu ONZ.
— Podoba ci się w końcu to nowe mieszkanie czy nie? dopytywała się Becky. Miałaś
szczęście, że znalazłaś coś tak blisko biura.
— Poczekaj! - Ellie podniosła dłoń, dając znak Becky, żeby siedziała cicho.
Przetłumaczyła ostatnie zdania z wystąpienia ambasadora Włoch przed
Zgromadzeniem, zdjęła słuchawki i uśmiechnęła się. — Przepraszam, musiałam to
skończyć, żeby oddać Moody’emu do zatwierdzenia.
Becky zajmowała się tłumaczeniami symultanicznymi i konsekutywnymi w trakcie obrad,
posiedzeń i spotkań, natomiast Ellie robiła przekłady pisemne.
— Nic nie szkodzi. Pytałam, czy podoba ci się twoje nowe mieszkanie.
— Uwielbiam je. — Ellie ugryzła ogromny kęs kanapki. —Stary blok na East 53 Street,
między First Ayenue i East Riyer. Mieszkanie jest naprawdę duże. Mam kominek i
gabinet do pracy. Chodzę do pracy na piechotę, to zaledwie kilkuminutowy spacer.
Świetna sprawa, zwłaszcza że dzięki temu wspieram narzucony sobie reżim. No wiesz,
więcej ruchu, mniej jedzenia.
Który zacznę realizować od jutra... lub za kilka dni, dodała w myślach.
Brzmi wspaniale — powiedziała Becky dość obojętnie, co nieomylnie wskazywało, że ma
jakieś kłopoty. Becky była mężatką i mamą dziesięciomiesięcznego synka.
— Jonah dostał w piątek zapalenia ucha. Martwiliśmy się, bo bardzo gorączkował i
płakał, ale teraz jest już lepiej.
— Dzięki Bogu. Musiałaś nieźle się przestraszyć.
Ellie uwielbiała Jonaha. Ilekroć zostawała z nim, kiedy rodzice wychodzili gdzieś
wieczorem, jej zegar biologiczny zamieniał się w głośną bombę „zegarową.
Mama byłaby zachwycona, gdyby mogła usłyszeć to tykanie.
Rosemary Peters była Włoszką z krwi i kości. W jej pojęciu kobieta nie zasługiwała w
pełni na to miano, o ile nie wydała na świat licznego potomstwa, nie potrafiła ugotować
obiadu dla dwudziestoosobowej, trzypokoleniowej rodziny z tego, co aktualnie zalegało w
lodówce, i nie potrafiła odklepać Dziesięciu Przykazań z szybkością karabinu
maszynowego.
3
Inaczej mówiąc, pani Peters była klasyczną włoską „mammą”. Kochała męża i dzieci, co
w praktyce oznaczało, że wtrącała się we wszystkie ich sprawy. Chodziła co niedzielę do
kościoła, jak każda prawdziwa katoliczka wierzyła w łaskę i grzechów odpuszczenie,
wspaniałe gotowała. Jeśli dziewczyna nie miała przynajmniej siedmiu kilogramów
nadwagi, pani Peters szyderczo określała ją mianem anorektycznego szkieletu.
To ostatnie mogło być nawet miłe, kiedy człowiek nie wszedł jeszcze w okres pokwitania i
wsuwał czekoladki na kilogramy, a nie na sztuki.
—Co u twojej mamy? Nie wspominałaś o niej ostatnio. Becky musiała czytać w myślach
Ellie.
—Nie wspominałam, bo jak tylko zaczynam o niej mówić, zaraz dzwoni. Chyba ma
zdolności parapsychiczne albo praktykuje wudu. Nie jestem pewna. Jedno wiem, że jak
tylko wymówię jej imię, odzywa się telefon. Hm, może to coś w rodzaju telepatii?
Ellie uwielbiała matkę, ale bardzo cieszył ją fakt, że jej staruszka mieszkała na Florydzie,
a nie w Nowym Jorku. Nie wytrzymałaby codziennej obecności Rosemary Peters w
swoim życiu. To, co dostała, zanim wyjechała na studia, stanowiło absolutnie
zadowalający i wystarczalny kapitał.
Powiedzieć, że Rosemary była pedantką, to mało. Rosemary miała bzika na punkcie
sprzątania. Cierpiała na obsesję czystości. Gdy robiła porządki, przejawiała wszelkie
symptomy zachowań kompulsywnych. Atakowała brud z furią, przy której panie z
reklamy środków czystości wydawały się żałosnymi niedojdami. Żadna bakteria w
promieniu kilkudziesięciu metrów od centrum rażenia, a Centrum tym była Rosemary
zawsze poruszająca się po domu z bronią chemiczną w ręku, nie miała najmniej szych
szans na przeżycie.
W pojęciu Rosemary niżej od bakterii w hierarchii bytów stała jedynie samotna i
bezdzietna córka.
—Nadal myślicie o kupnie domu na Long Island? Jak się przeprowadzicie, nie będę
mogła zostawać z Jonahem. Bardzo mi będzie brakowało tych wieczorów. — Ellie lubiła
napawać się swoim instynktem macierzyńskim, pod warunkiem, że nie musiała tego
robić dłużej niż trzy, cztery godziny. Uwielbiała dzieci, ale znała granice swoich
możliwości w tym zakresie.
— Będzie wam brakowało zgiełku wielkiego miasta.
Becky pokiwała smętnie głową. Najwyraźniej nie zachwycała jej perspektywa wyniesienia
się z Manhattanu.
— Ben chce być bliżej rodziców, a i Jonahowi dobrze zrobi mieszkanie w bardziej
„normalnym” otoczeniu, cokolwiek to oznacza.
Ellie ugryzła kolejny kęs sandwicza i też zmarkotniała. Bo jak tu się nie smucić, kiedy
musisz jeść indyka bez majonezu, a twoja najlepsza przyjaciółka przenosi się za miasto.
— Coś zyskacie i coś stracicie — stwierdziła sentencjonalnie. — Wszystko ma swoje
plusy i minusy. Uciekniecie od zgiełku, ale wieczorem nie wyskoczycie już na kolację do
pobliskiej knajpki czy do teatru.
- Ben przyrzeka, że tak całkiem nie zamkniemy się w domu. — Mina Becky mówiła
jednak coś zupełnie innego.
Kiedy Ben będzie miał tuż pod nosem wielkie markety z równie wielkimi parkingami i
4
więcej niż jedno statystyczne drzewo na statystyczne szesnaście tysięcy mieszkańców,
Manhattan straci dla niego wszystkie, już teraz wątpliwe, zalety. Becky Morgan zacznie
strzyc trawnik przed domem i zanosić sąsiadkom zapiekankę, a one będą odwdzięczać
się jej tym samym. Stanie się typową panią domu z podmiejskiego osiedla.
Na szczęście Ellie nienawidziła zapiekanek, szczególnie z tuńczykiem, i nie umiała strzyc
trawników.
Jak również nie miała faceta, który decydowałby ojej życiu.
No i wreszcie od jakiegoś czasu towarzyszyło jej przeczucie, że życie powoli nabiera
sensu i zmierza we właściwym kierunku.
Gdy odezwał się telefon, Ellie dosłownie zesztywniała.
— To mama, Barn — poinformowała psa. — Czuję złą energię w powietrzu. Z aparatu
emanuje paskudna aura. Widzisz?
Buldog, rozciągnięty przed kominkiem, wśród sterty kartonów, zasłonił pysk łapą i
zaskamlał żałośnie.
— Już nie przesadzaj, stary. Takie teatralne numery są zarezerwowane dla mojej mamy.
— Rosemary w rzeczy samej dramatyzowała i wpadała w histerię bez względu na
powagę sytuacji. Gdyby była aktorką, dawno dostałaby Oscara. Ellie podniosła z
westchnieniem słuchawkę.
— Och, jesteś. Już się bałam, że gdzieś wyszłaś.
— Cześć, mamo. Rozpakowuję się. Ciągłe jeszcze straszny tu bałagan, ale mieszkanie
jest świetne. To znaczy, będzie, jak już dojdę do ładu ze swoimi rzeczami.
— Nie mogę się doczekać.
Niebezpieczeństwo odwiedzin! Matczyny desant! Kryj się.
— Trochę potrwa, zanim się urządzę. — Dziesięć lat. Może dłużej. Nigdy się nie urządzę.
Benjamin Franklin powiadał, że radość z gości, jak ryba, psuje się po trzech dniach.
Rosemary wystarczyły trzy godziny, by popsuć Ellie radość z odwiedzin mamy.
—Mieszkanie wygląda w tej chwili okropnie. To po prostu katastrofa. Nie mam mebli,
nawet nie ma na czym spać.
No bo nie ma!
— Filie, nie denerwuj się. Dama nie powinna się łatwo irytować.
Ellie wsadziła głowę do lodówki. Najchętniej skończyłaby z sobą, ale po namyśle
postanowiła kontynuować spacer po tym padole łez, Dlatego też uznała za stosowne
wzmocnić organizm jedynym, co znalazła, czyli kawałkiem spleśniałego sera.
Wyciągnęła go i nadgryzła od tej strony, która prezentowała się nieco lepiej i chyba nie
groziła zatruciem pokarmowym.
Wizyta matki, czy to faktyczna, czy tylko planowana, oznaczała przyrost masy ciała
przynajmniej o pięć kilogramów. Filie modliła się żarliwie, żeby Rosemary została na
Florydzie, dopóki jej ukochane dziecko nie zrzuci obecnych zapasów tłuszczu.
Mamo, miej wzgląd na moją figurę i równowagę psychiczną, błagała w myślach.
— Jak tata? Czy ma dużo pracy? — Tata, Theodor, albo Ted, bo to zdrobnienie wolał, był
księgowym i prowadził własne biuro rachunkowe w domu. Marzec i kwiecień to były
najgorsze miesiące, czas przed składaniem rocznych zeznań podatkowych. Potem
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]