012 - James Luceno - Darth Maul. Sabotażysta, Star Wars seria
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GWIEZDNE WOJNY
DARTH MAUL − SABOTAŻYSTA
James Luceno
Tłumaczenie fanowskie
„Jabba the best” i „Neurofinix”
Tytuł oryginału
DARTH MAUL − SABOTEUR
Niemalże każda planeta w sektorze Videnda mogła zaproponować coś, dla czego warto
ją odwiedzić. Ciepłe morza, zielone lasy lub żyzne łąki rozpościerające się aż po horyzont.
Odległy świat Dorvalla miał kawałek z tego wszystkiego, jednak najbardziej słynął z
olbrzymich złóż rudy lommitu, podstawowego składnika transpastali. Twardego,
przeźroczystego metalu używanego w całej galaktyce do produkcji okien i kabin statków
kosmicznych oraz budynków naziemnych. Złoża lommitu były na Dorvalli na tyle bogate, że
jedna czwarta miejscowej skromnej populacji była zatrudniona w przemyśle opartym na
wydobyciu i wstępnej obróbce lommitu. Przemysł na planecie kontrolowały dwie ostro
konkurujące ze sobą kompanie − Lommite Limited oraz InterGalactic Ore.
Kredową rudę lommitu wydobywano głównie w rejonach tropikalnych planety. Główna
baza Lommite Limited znajdowała się na zachodniej półkuli w szerokiej kotlinie pokrytej
gęstym lasem, którą otaczały strome zbocza. Kiedyś znajdowały się tu pradawne morza,
później ruchy płyt litosferycznych wypchnęły na powierzchnię olbrzymie, strome skały.
Wysokie i skaliste góry zwieńczone bujną wegetacją, drzewami i paprociami
prehistorycznych rozmiarów, wznosiły się ponad krainą jak oświetlone światłem słonecznym
oślepiająco białe wyspy. Tryskały z nich malutkie wodospady, które musiały przebyć tysiące
metrów zanim dotknęły dna doliny.
Jednak to, co kiedyś było odludziem stało się tylko następnym miejscem wydobycia
lommitu. Potężne roboty wydobywcze wyryły w zboczach wielu klifów obszerne chodniki
górnicze oraz dwa okrągłe doki wystarczająco duże by zmieściły się w nich dziesiątki
niezgrabnych transportowców kosmicznych. Skały były przewiercone dziesiątkami szybów
górniczych, głębokie kratery były zalane skażoną wodą, w której odbijały się jak w
zamglonych lustrach słońce i niebo.
Nieustająca praca robotów była wspierana pracą żywych górników różnych ras, między
którymi wydobywana ruda zacierała różnice. Nikomu nie zależało na tym jaki był naturalny
odcień skóry, włosów, piór czy łusek górników, ponieważ każdy z nich był pokryty cienką
warstwą białego pyłu przypominającego swym odcieniem galaktyczny świt. Wszyscy zgodnie
odczuwali, że od życia należy im się więcej, lecz Lommite Limited nie prosperowała na tyle,
by móc sobie pozwolić wydobywać tylko przy pomocy robotów a Dorvalla nie oferowała
innej możliwości zarobku. A jednak nie odbierało to marzeń niektórym górnikom.
Patch Bruit, kierownik prac terenowych kompanii Lommite Limited, był człowiekiem
który pod warstwą rutyny z prochu rudy lommitu, bardzo długo marzył, aby rozpocząć
wszystko od początku. Przeprowadzić się na Coruscant lub inny ze światów galaktycznego
jądra i rozpocząć życie na swój sposób. Jednak jego marzenie było oddalone o całe lata a
najprawdopodobniej nigdy go nie zrealizuje jeżeli nadal będzie swoją skromną płacę zwracać
pracodawcy wydając ją w zdzierczych sklepach należących do kompanii i rozrzucając resztki,
które zostaną na hazard i picie.
Dla Lommite Limited harował już niemal dwadzieścia lat i przez ten czas zdołał
awansować z dziur w ziemi na stanowisko kierownicze. Jednak z lepszą pozycją w pracy
zwiększała się odpowiedzialność i to bardziej niż oczekiwał. Po niedawnych przypadkach
sabotażu przemysłowego kończyła mu się powoli cierpliwość.
Z kanciastej stacji kontroli, w której Bruit spędzał większość swego czasu pracy,
rozpościerał się widok na las skał, wyrzutnię statków kosmicznych oraz lądowisko. Na
licznych ekranach znajdujących się w stacji kontroli można było zobaczyć repulsorowe
platformy, które przewoziły grupy górników do otworów wylotowych sztucznych jaskiń −
głębokich blizn rozsianych po stromych zboczach gór. W kilku miejscach silne zwierzęta z
potężnymi szyjami i łagodnymi oczyma pomagały podnosić platformy.
Technicy, którzy pracowali razem z Bruitem w stacji kontroli, lubili podczas pracy
słuchać muzyki, którą jednak trudno było usłyszeć z powodu ciągłego huczenia maszyn
wiertniczych, głębokiego buczenia zwierząt dźwigających platformy oraz okropnego hałasu
odlatujących transportowców.
Ściany stacji kontroli były wykonane z transpastali w trzech warstwach o grubości
palca. Miało to ochronić wnętrze stacji przed prochem z rudy lommitu, jednak w
rzeczywistości takiej ochrony to nie zapewniało. Mikroskopijny proch, podobny do iłu,
przenikał nawet najmniejszymi szczelinami i wszystko pokrywała jego cienka biała warstwa.
Chociaż Bruit starał się pozbyć tej warstewki, nigdy mu się to nie udało. Nie pomagał nawet
prysznic czy kąpiel ultradźwiękowa. Czuł go dokądkolwiek poszedł, w jedzeniu, które
serwowano w restauracjach kompanii a czasami przenikał on nawet do jego snów. Proch
lommitowy był na tyle wszędobylski, że kiedy patrzono na Dorvallę z kosmosu, to wydawało
się, że planeta jest w rejonie równika opasana białym pasem.
Szczęśliwym trafem w okręgu stu kilometrów od miejsca wydobywania rudy lommitu
przez kompanię Lommite Limited byli wszyscy − górnicy, handlowcy a nawet barmani − w
jednakowych tarapatach. Jednak to co na pierwszy rzut oka miałoby wyglądać jako jedna
rodzinka w rzeczywistości takie nie było. Powtarzające się przypadki sabotażu wyhodowały
atmosferę ostrożności i nieufności nawet między górnikami pracującymi jeden obok drugiego
w szybach górniczych.
− Transportowce drugiej grupy są gotowe do odlotu, szefie. − zgłosił jeden z ludzkich
techników.
Bruit skierował wzrok na jeden z mechanicznych transportowców, sterowanych
robotami, które miały za zadanie sprowadzić je na orbitę. Tam była wydobyta ruda
przeniesiona na pokłady flotylli statków transportowych należących do kompanii a te
następnie przewoziły ją do fabryk na planetach wzdłuż szlaku rimmiańskiego a czasami
nawet aż na planety oddalonego jądra galaktycznego.
− Włącz sygnał ostrzegawczy − nakazał Bruit.
Technik nacisnął kilka przycisków na panelu sterowania po czym na zewnątrz rozległo
się wycie syreny. Pracownicy wraz z robotami serwisowymi wynieśli się z terenu strefy
startowej. Bruit zerknął na ekrany pokazujące transportowce z bliska. Szczegółowo
przyglądał im się poszukując śladów czegoś podejrzanego.
− Strefa startowa jest pusta − stwierdził ten sam technik − Transportowce czekają na
sygnał do startu.
Bruit skinął głową.
− Rozpocząć odliczanie.
Były to czynności rutynowe, które będą się powtarzać jeszcze co najmniej dziesięć razy,
zanim Bruitowi nie skończy się czas pracy i to nastąpi jak zwykle dopiero długo po zachodzie
słońca.
Osiem bezzałogowych transportowców dzięki repulsorom dźwignęło się z ziemi,
zrobiło piruet i skierowało swe tępe dzioby na południowy zachód. Powietrze pod nimi
falowało pod wpływem żaru. Kiedy transportowce osiągnęły wysokość pięćdziesięciu metrów
włączyły się silniki podświetlne i transportowce wystrzeliły wysoko w niebo zanieczyszczone
prochem rudy lommitu.
Ziemia zatrzęsła się trochę i Bruit aż w kościach poczuł uspokajające huczenie. Wziął
głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. Przez następną godzinę może sobie spokojnie
odpocząć. Odwrócił się od widoku na strefę startową i wtedy jego kości i uszy zwróciły mu
uwagę na zmianę w huczącym dźwięku − niepozorne obniżenie głośności, które nie miało
prawa nastąpić.
Nagle zrozumiał co się dzieje. Na jego czole i dłoniach pojawił się lodowaty pot.
Odwrócił się i przycisnął twarz do południowej, przeźroczystej ściany stacji kontroli. Wysoko
na niebie zobaczył dwa transportowce zbaczające z kursu reszty grupy. Gazy wylotowe z ich
silników narysowały na niebie półokrąg w odróżnieniu od prostych linii transportowców
podążających nadal na orbitę planety.
− Czternastka i szesnastka − potwierdził technik − Staram się wyłączyć ich podświetlne
silniki i przełączyć z powrotem na repulsory. Bez reakcji. W dodatku przyśpieszają!
Oczy Bruita pozostawały nadal przyklejone do szyby.
− Dokąd się kierują?
− Z powrotem do nas!
Bruit przycisnął sobie rękę do czoła.
− Włącz autodestrukcję.
Palce technika śmigały po panelu sterowania.
− Nie da się.
− Włącz systemy awaryjne.
− Ciągle brak reakcji. Systemy awaryjne zostały wyłączone.
Bruit wulgarnie zaklął.
− Sprecyzuj ich kierunek.
− Kierują się wprost na Zamek.
Bruit rzucił wzrokiem na wymienioną skałę. Była jedną z największych w tej kopalni i
nazywano ją tak dlatego, że jej zachodnią i południową ścianę ozdabiały naturalne wieże
skalne.
− Zarządź ewakuację. Najwyższy priorytet.
W oddali zaczęły wyć syreny. Za kilka chwil Bruit zobaczył wybiegać górników z
kopalni i naskakiwać na czekające platformy repulsorowe. Dwie zapełnione platformy już
opuszczały się na ziemię.
− Przekaż obsłudze platform by pozostały w powietrzu. − wycedził Bruit − Na ziemi nie
będą bezpieczniejsi niż w kopalni. I wydostań stąd te roboty i zwierzęta!
Olbrzymi dwunogi robot wiertniczy wyszedł z jednego z szybów, włączył repulsory i
rozpoczął opadanie w rzadkim powietrzu.
− Trzydzieści sekund do zderzenia. − oznajmił technik.
− Katapultować roboty prowadzące transportowce.
− Są na zewnątrz.
Bruit zacisnął pięści. Dwa bezzałogowe transportowce pędziły obok siebie w dół, jakby
ścigały się, który z nich pierwszy uderzy w Zamek. Podczas gdy Bruit patrzył na
transportowce, technikom udało się wyłączyć silniki czternastki, natomiast szesnastka zaczęła
się palić. Jednak transportowców nie dało się już zatrzymać. Spadały napędzane siłą
ciężkości.
W stacji kontroli wszystkie roboty i żywe istoty kurczyły się za panelami sterowania,
jedynie Bruit nadal stał przy oknie i wcale nie obchodziło go, że fala ciśnienia może zmienić
transpastalowe ściany stacji w deszcz śmiercionośnych pocisków.
Transportowce uderzyły w Zamek niemal równocześnie, trafiając w niego tuż ponad
najwyżej położonym szybem, około pięćdziesiąt metrów pod zielenią zarośniętym
wierzchołkiem skały.
Zamek zniknął w oślepiającym rozbłysku światła. Zaraz potem rozległ się ogłuszający
huk eksplozji, który odbijał się od stromych ścian skał. Z powierzchni skały oderwały się
olbrzymie bryły kamieni, natomiast obie eleganckie wieże runęły na ziemię. Z wejść do
korytarzy górniczych wyleciały chmury prochu. Wyglądało to jakby Zamek próbował
wykaszleć z siebie wszelki lommit. Powietrze zapełniło się powiększającymi się chmurami
pyłu, białymi jak śnieg. Niemal natychmiast proch zaczął osiadać, sypiąc się z nieba jak
wulkaniczny popiół, zasypując wszystko w odległości stu metrów od miejsca wybuchu po tej
stronie gór.
Bruit ciągle jeszcze stał bez ruchu, dopóki wirująca chmura prochu nie dosięgła stacji
kontroli i widoku nie przesłoniła nieprzenikniona biel.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]