01 Dynastia Banewulfów - Herries Anne - Rycerz bez skazy, Dynastia Banewulfów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne Herries
Rycerz bez skazy
Rozdział pierwszy
Francja, Anglia, XII wiek
Alayne patrzyła na płytki strumień, przelewający się ze
szmerem i bulgotem przez kamienie wygładzone nieubła
ganym upływem czasu. W czystej wodzie widziała maleń
kie stworzenia, przemykające po piaszczystym dnie. Z ty
łu dobiegał śmiech i głosy dworek. Jedna z dziewcząt grała
na lirze. Inne biegały w koło, chichocząc jak najęte. Pewnie
znów wymyśliły jakąś głupią zabawę.
Za gorąco dzisiaj, żeby biegać, pomyślała Alayne.
Westchnęła cicho i musnęła dłonią chłodną wodę. Dla
czego czuła się znudzona niezmiennie radosną atmo
sferą, panującą na Dworze Miłości? Taką nazwę nosił
dwór w Poitiers w pieśniach trubadurów, którzy wiecz
nie marzyli o wielkiej
amour courtois,
chociaż tylko nie
którym było dane jej zaznać. Alayne myślała nieraz, że
„czysta" miłość jest fikcją. Prawdziwe życie wydawało jej
się płaskie i pełne intryg. Lecz dokąd mogła teraz odejść?
Tylko tu czuła się naprawdę spokojna i bezpieczna.
Lekki dreszcz przebiegł jej po plecach, kiedy przypo-
6
mniała sobie, co ją czeka za murami pałacu. Wolała już
ustawiczną nudę i płoche przyjemności niż towarzystwo
tych, którzy chcieli zawładnąć jej życiem. Cień smutku
przemknął po twarzy dziewczyny. Przecież właśnie dlatego
kiedyś uciekła z domu...
- Alayne! Alayne! Chodź do nas! - krzyknęła jedna
z dworek. Zaczerwieniona uciekała przed młodym ryce
rzem, gotowa do ostatka bronić się przed pocałunkiem. -
Błagam, uwolnij mnie od tego rozpustnika!
Alayne uśmiechnęła się z lekkim pobłażaniem, ale zde
cydowanie pokręciła głową. Nie była w odpowiednim na
stroju do zabawy, a poza tym podejrzewała skrycie, że
uciekające dziewczę z chęcią da się złapać rycerzowi, gdy
dobiegną w ustronne miejsce. Pocałunki młodzieńca mo
gą być przyjemne, pomyślała Alayne. Szkoda, że jej życie
nie było tak beztroskie, jak innych dziewcząt na tutejszym
dworze.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej smutek wy
warł niemałe wrażenie na kilku obecnych w ogrodzie ry
cerzach. Należała do kobiet, które odruchowo przyciągały
wzrok mężczyzn - obojętnie, czy chciały tego, czy nie. Było
w niej coś, co sprawiało, że mężczyźni lgnęli do niej niczym
pszczoły do miodu.
Tymczasem Alayne błądziła myślami daleko od zie
lonych ogrodów w Poitiers. Wróciła wspomnieniami do
mrocznej przeszłości. Już rok minął, kiedy w rozpaczy
zwróciła się o pomoc do Eleonory Akwitańskiej, która by
ła daleką kuzynką jej matki. Alayne zawsze podziwiała kró
lową. Dwudziestoletnia Eleonora wzięła do ręki krzyż i po-
7
jechała na krucjatę u boku ówczesnego męża, francuskiego
króla Ludwika VII. To małżeństwo jednak zostało anulo
wane i Eleonora poślubiła Henryka Andegaweńskiego, któ
ry teraz panował w Anglii jako Henryk II. Prawdę mówiąc,
Alayne nie miała nikogo innego, kto dałby jej odpowiednią
pomoc i ochronę.
- Skąd ta marsowa mina, pani? - rozległ się tuż przy niej
głos barona Pierre'a de Froissarta.
Alayne gwałtownie uniosła głowę i uśmiechnęła się mimo
woli. Baron cieszył się dobrą opinią na dworze. Inne dziew
częta uważały, że jest przystojny i czarujący. Miał wykwint
ne maniery i przemawiał przyjemnym, niemal śpiewnym
głosem.
- Niechętnie zwierzam się ze swoich myśli, sir. - Alayne
wydęła usta. Leciutko kpiący błysk w jej oczach sprawił, że
rycerz poczuł dreszcz pożądania.
- Mogę spocząć tu, koło ciebie?
- Oczywiście, sir. Czuję się trochę znużona własnym to
warzystwem.
Pierre de Froissart roześmiał się i usiadł na wyschniętej
trawie. Na jego twarzy widniał wyraz rozbawienia. Lubił
przebywać w pobliżu Alayne, choć jej nie adorował. Kil
ka dworek gubiło za nim oczy i wzdychało znacząco na
jego widok. Alayne podejrzewała skrycie, że spotykał się
z niejedną damą, chociaż te
affaires
pozostawały ścisłą ta
jemnicą.
Niepisaną regułą było, że miłość dworska nie należy
do publicznego świata. Trubadur wielbił lubą w sekre
cie, przedkładając jej pieśni, wiersze lub dłuższe poema-
ty, dając kwiaty albo kielichy kunsztownej urody. Dama
zaś mogła przyjąć dowody uwielbienia albo też je odrzu
cić, zależnie od upodobania. Otoczka tajemnicy przyda
wała sprawie dodatkowego smaczku.
- Przecież zasiadłaś tutaj z własnego wyboru, pani - za
uważył baron. - Moim zdaniem, bez trudu znalazłabyś ry
cerza, ale ty wolisz trzymać nas wszystkich na dystans.
Za dużo widział! Alayne szybko odwróciła wzrok i spo
jrzała w bystrzynę. Serce waliło jej jak młotem, a policzki
zabarwił lekki rumieniec. Pierre de Froissart się nie pomy
lił. Rzeczywiście chciała dziś być zupełnie sama.
Była naprawdę piękna. Delikatny jedwab tylko częścio
wo skrywał kasztanowe włosy, spływające jej na ramiona
spod srebrnego diademu. Ciemne oczy patrzyły z tajemni
czą zadumą, okolone długimi, miękkimi rzęsami. Wystar
czyło, żeby na moment przymknęła powieki, a już żywiej
biły wszystkie męskie serca. Niejeden bard napisał hymn
pochwalny na cześć jej urody. Była niewiastą rodem z ma
rzeń, o kuszących karminowych ustach, zda się stworzo
nych do całowania. Co więcej, jej niewinny wygląd rozpa
lał pożądanie.
Od kilku tygodni ktoś przesyłał jej wiersze i małe
wiązanki kwiatów. Nie wiedziała, kim jest tajemniczy
adorator. Jak dotąd, żaden z obecnych na dworze ryce
rzy nie wyznał jej głębszych uczuć. Mimo to znajdowała
podarki na swojej ulubionej ławce w głębi parku. Czasa
mi przynosił je młody paź najwyraźniej związany przy
sięgą milczenia.
- Chciałam przez chwilę posiedzieć w zupełnej ciszy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]