01 Tomek w krainie kangorow, Alfred Szklarski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SZKLARSKI ALFRED
Tomek w krainie kangurów
Rok wydania 1946
ZEMSTA
Lada chwila miał rozbrzmieć dzwonek na koniec przerwy pomiędzy lekcjami.
Korytarz z wolna pustoszał, uczniowie znikali w klasach, cisza ogarniała szkolne
mury. Jeszcze tylko grupka czwartoklasistów kręciła się w pobliżu głównych,
schodów i drzwi pokoju nauczycielskiego.
W miarę jak zbliżał się koniec pauzy, nieśmiała nadzieja zaczynała kiełkować w
sercach myszkujących po korytarzu chłopców. Krasawcewa, nauczyciela geografii,
nie było dotądani w kancelarii, ani w pokoju nauczycielskim. Może więc zachorował i
nie przyjdzie w ogóle do szkoły? A może szczęśliwy los zdarzy, że przynajmniej się
spóźni, jak mu się to często przytrafiało.
W grupce szeptem rozmawiającej na korytarzu rej wodził Tomek Wilmowski,
dobrze zbudowany blondyn, który z ożywieniem pocieszał swych zdenerwowanych
kolegów:
– Mówię wam, że “piły” nie ma w budzie. Stwierdziłem sam i ręczę za to. Może
jego gospodyni, wychodząc na miasto po sprawunki, przez zapomnienie zamknęła
drzwi na klucz? To byłaby heca! Czy wyobrażacie sobie “piłę” z notesem w ręku
miotającego się bezsilnie po mieszkaniu? Och, gdybym to mógł zobaczyć!
Twarze chłopców rozjaśniły się na samą myśl o takiej wspaniałej możliwości.
Trudno się nawet było dziwić, że snute przez Tomka domysły napawały jego kolegów
nadzieją i radością. Zaledwie niecałe trzy tygodnie dzieliły ich do wakacji letnich, a
tymczasem Krasawcew, czy też jak go uczniowie nazywali “piła”, zapowiedział, że
przed swym przyspieszonym wyjazdem do Rosji pozostawi “polskim
buntowszczykom” taką pamiątkę, iż popamiętają go przez cały następny rok
“zimowania” w tej samej klasie. Mogło to tylko oznaczać zaostrzenie kursu dyrekcji
gimnazjum przeciw czwartoklasistom.
Domysły te nie były pozbawione podstaw. Mianowany przed kilkoma miesiącami
dyrektor gimnazjum, Rosjanin Mielnikow, z niezwykłą surowością wymagał od
swych wychowanków ślepego posłuszeństwa i przywiązania do carskiej Rosji.
Niezwykła ta opowieść rozpoczyna się bowiem w 1902 roku gdy znaczna część Polski
znajdowała się pod okupacją rosyjską. Znienawidzony przez uczniów nowy dyrektor
wykazywał szczególną gorliwość w dziele rusyfikowania* [*Rusyfikować:
wynaradawiać wychowując w duchu rosyjskim.] polskiej młodzieży. Mało mu było
tego, że wszystkie lekcje prowadzono wówczas w języku rosyjskim. Mielnikow, a pod
jego wpływem i niektórzy nauczyciele pilnie przestrzegali, aby uczniowie w szkole w
ogóle nie rozmawiali po polsku. Dyrektor wiele czasu poświęcał również badaniu
stosunków panujących w rodzinach swych wychowanków. Na każdym kroku węszył
nieprzychylność do carskiej Rosji, co w zasadzie znajdowało w szkole odbicie w
ujemnej ocenie postępów w nauce.
Wkrótce po objęciu stanowiska Mielnikow zwrócił uwagę na czwartą klasę.
Według jego zdania, brak było w niej “rosyjskiego ducha”. Czwartoklasiści nie
wykazywali należytej gorliwości w nauce historii Rosji, większość z nich miała złą
wymowę rosyjską i, jak twierdzili podstawieni donosiciele, między sobą rozmawiała
po polsku. Dyrektor mocno zaniepokojony tymi faktami zasięgnął informacji w
policji, gdzie stwierdził, iż niektórzy rodzice tych uczniów notowani byli w
kartotekach jako politycznie podejrzani. Wtedy to nie namyślając się wiele postanowił
rozbić “gniazdo małych os” i wydał odpowiednią instrukcję swemu zaufanemu
podwładnemu, nauczycielowi geografii, sześćdziesięcioletniemu Krasawcewowi.
Mielnikow sprowadził go do Warszawy na miejsce poprzedniego nauczyciela,
który uległ poważnemu wypadkowi i ustąpił ze stanowiska.
Krasawcew był zgorzkniałym człowiekiem, często szukającym zapomnienia w
alkoholu. Stąd też w szkole bywał niezwykle roztargniony, a całą swoją uwagę
skupiał przeważnie na wypełnianiu specjalnych zarządzeń Mielnikowa. Aby móc je
dokładnie wykonać, ważniejsze uwagi przełożonego zapisywał w notesie, do którego
stale zaglądał podczas lekcji.
Uczniowie doskonale wyczuwali nastawienie dyrektora oraz jego poplecznika,
toteż niedwuznaczna, pełna groźby zapowiedź Krasawcewa napełniała ich obawą
przed tą ostatnią w roku szkolnym lekcją geografii.
Terkot dzwonka rozbrzmiał na korytarzach. Czwartoklasiści odetchnęli z ulgą.
Teraz weszli do klasy, skąd przez uchylone drzwi obserwowali nauczycieli
podążających na lekcje. Krasawcew nie nadchodził. W tej jednak chwili Jurek
Tymowski, ukryty za filarem na korytarzu przy schodach, zaczął dawać ręką
niepokojące znaki. Wykonywał ruch, jakby trzymał rączkę piły tnącej drzewo. Tomek
Wilmowski natychmiast zrozumiał umówione hasło.
– A niech to licho porwie! Jednak “piła” przyszedł do budy – zawołał do
przyczajonych za nim kolegów.
Jurek Tymowski wsunął się do klasy. Zrezygnowany machnął ręką mówiąc:
– Piła jest już na schodach. Po drodze rozpina płaszcz i sapie niemiłosiernie... Ha,
że też w taki piękny, słoneczny dzień czyha na człowieka sromotna klęska...
– Może tak źle nie będzie. Najważniejsze nie trać ducha – szepnął Tomek,
ściskając łokieć przyjaciela.
Podnieceni chłopcy zajmowali miejsca w ławkach. Wyjątek wśród nich stanowił
prymus klasy Pawluk, podchlebiający się na każdym kroku nauczycielom, a nawet
często szpiegujący swych towarzyszy. Nie okazywał on jakiejkolwiek obawy. Siedząc
wyprostowany, spoglądał ze złośliwym zadowoleniem na mocno zaniepokojonych
kolegów.
Tomek Wilmowski zdenerwowany zajął miejsce obok Jurka Tymowskiego.
Właściwie nie miał powodów do obaw o siebie. Uczył się doskonale, a geografia była
jego ulubionym przedmiotem. Gdyby wśród większości nauczycieli nie miał opinii
“polskiego buntowszczyka”, na pewno byłby prymusem. Dzisiaj lękał się jedynie o
swego przyjaciela, któremu z całą pewnością zagrażało niebezpieczeństwo. W szkole
wszyscy wiedzieli, że ojciec Jurka miał niedawno kłopoty z żandarmami. Pan
Tymowski był instruktorem konnej jazdy w ujeżdżalni przy ulicy Litewskiej, gdzie,
jak podejrzewała policja, odbywały się tajne schadzki Polaków spiskujących
przeciwko carskiej Rosji. Z tego powodu Mielnikow niejednokrotnie już szkodził
Jurkowi, nie ulegało wątpliwości, że polecił go “opiece” Krasawcewa. Tymczasem
Tomek przyjaźnił się z Jurkiem i bardzo lubił pana Tymowskiego. Dzięki jego
życzliwości korzystał w ujeżdżalni z pewnych przywilejów. W wolnych chwilach
Tymowski ćwiczył obydwóch chłopców w konnej jeździe. Według zapewnień
instruktora, Tomek trzymał się już na wierzchowcu bardzo dobrze. Chłopiec był z
tego nadzwyczaj dumny. Skromne warunki materialne jego opiekunów nie pozwalały
mu na zbyt wiele rozrywek. Bezpłatna nauka konnej jazdy stanowiła dla niego z wielu
względów dużą przyjemność. Tomek z niepokojem rozmyślał teraz, ile kłopotu oraz
zmartwienia sprawi Jurek ojcu, jeżeli nie otrzyma promocji.
Krasawcew z dziennikiem szkolnym pod pachą wkroczył do klasy. Zaraz też
można było poznać, że tego dnia jest w nie najlepszym humorze. Szurając nogami
usiadł przy biurku, rozłożył dziennik i mamrocząc coś do siebie, nerwowymi ruchami
zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Nie znajdował w nich tego, czego szukał,
marszczył więc coraz gniewniej czoło.
Jurek Tymowski widząc to pochylił się w stronę Tomka.
– A to ci dopiero będzie sądny dzień! Piła pewno znów zapomniał zabrać z domu
swoje okulary... – szepnął.
– Dobrze mu tak! – również szeptem odparł Tomek. – A może i notesu nie
przyniósł dzisiaj...
Nadzieje chłopców spełniły się jednak tylko połowicznie; w tej właśnie chwili
nauczyciel wydobył z kieszeni notes, położył go przed sobą i rozgniewany wzruszył
ramionami – okularów nie znalazł. Przez jakiś czas szperał w notatniku, po czym
zakrzywionym palcem zaczął wodzić po otwartym dzienniku, leżącym przed nim na
stole.
Lekcja rozpoczęła się; Krasawcew co chwila wywoływał któregoś z uczniów na
środek klasy. Zadawał jedno lub dwa podchwytliwe pytania, a następnie wpisywał
stopień do dziennika. Oceny odpowiedzi były bardzo surowe.
Tomek i Jurek w lot zorientowali się, że nauczyciel wywołuje specjalnie tych
chłopców, których rodziców podejrzewano o nieprzychylność dla Rosji. Jurek siedział
posępny z opuszczoną na piersi głową. Tomek z niepokojem spoglądał na drzwi
wiodące na korytarz.
“Może już niedługo do dzwonka na koniec lekcji? – rozmyślał. – Co się stanie,
jeśli Jurek teraz oberwie dwóję z geografii?!”
Sytuacja Jurka Tymowskiego naprawdę nie była godna pozazdroszczenia. Przecież
i tak ze wszystkich przedmiotów otrzymywał zazwyczaj gorsze stopnie nie mogąc
opanować należycie akcentu w języku rosyjskim.
Krasawcew głęboko pochylony nad dziennikiem wciąż wodził po nim palcem;
obecnie zatrzymywał go niemal wyłącznie przy nazwiskach rozpoczynających się od
końcowych liter alfabetu. Przed chwilą wywołał do odpowiedzi Tatarkiewicza.
– Taka wsypa i to akurat przy końcu roku – szepnął Jurek. – Czuję, że pójdę
następny...
– Zaraz powinien być dzwonek, może nie zdąży... – pocieszył go Tomek, chociaż
sam nie wierzył już w szczęśliwe zakończenie lekcji.
Mimo woli spojrzał na nauczyciela. Właśnie stawiał w tej chwili stopień
Tatarkiewiczowi niemal dotykając nosem dziennika. To ostatnie nasunęło Tomkowi
szaleńczy pomysł. Nauczyciel chorował na oczy, z tego też powodu niedowidział, a
dzisiaj szczęśliwym zdarzeniem losu, nie miał okularów i całą jego uwagę pochłaniał
dziennik, w którym z takim zapałem stawiał złe noty.
“Trzeba ratować Jurka za wszelką cenę, choćby przez wzgląd na jego ojca – z
determinacją pomyślał Tomek. – Niech się dzieje co chce! Raz kozie śmierć!”
Krasawcew w dalszym ciągu nie podnosząc głowy znad dziennika zawołał:
– Tymowski!
– Siadaj! – syknął Tomek i zdobywając się na jak największy spokój wyszedł
zamiast Jurka na środek klasy.
Uczniowie zaciekawieni poruszyli się w ławkach, a potem zamarli w bezruchu.
Zaległa grobowa cisza.
Widać było, że Krasawcew szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu. Ze
złośliwym uśmiechem na twarzy zastanawiał się przez chwilę, jakim pytaniem ma
pogrążyć nie lubianego przez dyrektora ucznia, po czym nie podnosząc ani nie
odwracając głowy mruknął:
– No, powiedz, jaki jest najdłuższy na ziemi łańcuch wysp!
Przytomny, zawsze zdecydowany w niebezpiecznych chwilach Tomek dzielnie
opanował drżenie głosu. Naśladując sposób mówienia Jurka, odparł:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]