01. Winston Anne Maria - Bogaci i samotni - Ryan(1), harlequiny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne Marie Winston
Bogaci i samotni: Ryan
Tytuł oryginiłu
Billionaire Bachelors: Ryan
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Bostoński czarodziej fortuny, Ryan Shaughnessy,
jest szósty na liście najbardziej pożądanych partii
w północno-wschodniej części Stanów. Shaughnessy,
lat trzydzieści dwa, doszedł do ogromnej fortuny, pro
wadząc różnorodną działalność biznesową. Ponadto
posiada patent na Securi-Lock - innowację techniczną
sprzed dziesięciu lat, która spowodowała rewolucję
w dziedzinie ochrony domów i mienia. Owdowiały
przed dwoma laty, bezdzietny, niedawno osiedlił się
w ekskluzywnej enklawie mieszkalnej Boston's Back
Bay. Ma sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu
i waży osiemdziesiąt kilogramów. Kandydatka na żonę
tego imponującego mężczyzny powinna być świetną
pływaczką, niezmordowanym wędrowcem i z pasją
uprawiać jogging".
Ryan Shaughnessy popatrzył na swoją towarzyszkę
lunchu ze źle ukrywaną irytacją.
- Odłóż to - warknął.
Jessie Reiłly niechętnym gestem wepchnęła plotkar
ski magazyn do torby.
- Zadziwiasz mnie - stwierdziła, mierząc go by-
strym spojrzeniem zielonych oczu. Znał je aż za do
brze, bo przyjaźnili się z Jessie od dzieciństwa i wie
dział, że nie wróży nic dobrego. - Kto by pomyślał,
że ten chudzielec z sąsiedztwa wyrośnie na „imponu
jącego mężczyznę" - mruknęła z przekąsem.
Ryan zapomniał o złości i rzucił Jess rozbawione
spojrzenie. Wyglądała jak zwykle świetnie w dopaso
wanym szarym kostiumiku i wysokich botkach, sto
sownych na mroźną, styczniową porę. Jak zwykle, kie
dy patrzył na nią, czuł dobrze znany przypływ czysto
męskiej fascynacji - zwłaszcza na widok uroczego
uśmiechu.
- Gdybym wiedział, że kupisz ten szmatławiec, zre
zygnowałbym z lunchu. - Akurat, dodał w myśli, nie
przepuściłbym żadnej okazji, aby spędzić czas z Jessie.
Była dziewczyną z sąsiedztwa, jego pierwszą,
szczenięcą miłością i najlepszą, najwierniejszą przyja
ciółką. Tradycyjnie umawiali się na lunch w każdą
trzecią środę miesiąca. Kiedy Jess wdzięcznym ruchem
odrzucała głowę do tyłu, grzywa rudych włosów lśniła
złocistomiedzianym połyskiem. Ryan doskonale wie
dział, że niejedno męskie spojrzenie pomykało ku niej
sponad stolików baru hotelu Ritz-Carlton.
- Cieszę się, że nie odwołałeś naszego lunchu -
powiedziała. - Myślałam o tobie i byłam ciekawa, jak
ci się wiedzie. - W sączącym się z okien bladym świet
le zimowego dnia oczy Jessie nabrały odcienia zielo
nego dymu, a ciemne obwódki wokół tęczówek nada-
wały spojrzeniu niepokojącej intensywności. Wyczuł,
że jej zainteresowanie nie było czysto towarzyskie.
- Jak radzisz sobie po śmierci Wendy? - zadała py
tanie, które w sposób nieunikniony pojawiało się w ich
comiesięcznych rozmowach przez ostatnie dwa lata.
Ale dzisiaj nie miał ochoty podejmować tego tematu,
więc odpowiedział ogólnikowo:
- Radzę sobie, i w życiu, i w interesach. A co
u ciebie?
Niepostrzeżenie umknęła spojrzeniem w bok.
- Też w porządku. Interes się kręci, jak mówią.
Coś w tonie głosu Jess sprawiło, że spojrzał na
nią bystro i uznał, że musi ukrywać jakieś zmartwie
nie.
- Masz problemy z galerią?
- Niezupełnie... - zawahała się. - Właśnie dzisiaj
dowiedziałam się, że nasza najgroźniejsza konkurencja
triumfuje. Dotąd nie przeszkadzaliśmy sobie nawza
jem, choć są więksi i mają prawdziwy rozmach. -
Wzruszyła ramionami. - Muszę przyznać, że trochę się
martwię.
Jessie była właścicielką niewielkiej galerii sztuki,
położonej niedaleko, na Newbury Street, bazującej na
bogatej miejscowej klienteli i nowobogackich sno
bach. Ryan często kupował u niej upominki, docenia
jąc ich styl i jakość. Co do cen - cóż, skalkulowano
je pod kątem wziętych lekarzy i adwokatów, którzy
wieńczyli szczyty bostońskiej socjety jak śnieg górskie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]