012. Boswell Barbara - Za wszelką cene,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Barbara Boswell
ZA WSZELKĄ CENĘ
1
- Chyba nie mówisz powaŜnie! To niemoŜliwe! Jak moŜesz oczekiwać, Ŝe będę pracowała
nad scenariuszem z kimś - z kimś z „The National Cesspool”! - Kelly Malloy chodziła
nerwowo po wąskim biurze redaktora Arta Wittnera.
- Witt, wiesz, Ŝe od dawna staram się o tę adopcję! Wszystko sprawdziłam, zebrałam
materiały...
- Wiem, Kelly, wiem. - Witt przeciągnął ręką po swych rzadkich, siwych włosach i
poprawił się w fotelu. - Ale kiedy wydawca dzwoni i mówi, Ŝe jego zdaniem to bez sensu,
Ŝeby i w magazynie, i w gazecie pokazały się artykuły na dokładnie ten sam temat i Ŝe
powinno się łączyć wysiłki... - Zmarszczył brwi. - Nikt nie odmówi Tuckerowi Norwalkowi.
Przynajmniej nikt, komu on płaci. Nie zapominaj, Ŝe oboje jesteśmy na jego liście płac.
- Pamiętam o tym doskonale. Ilekroć dostaję list z „Norwalk Publications” czuję się, jakby
mnie ktoś kneblował - westchnęła. - Po co Norwalk kupił „In the Know?” Zaczęło nam się
powodzić, nakład się zwiększył, dostaliśmy nagrody...
- Znalazłaś odpowiedź na własne pytanie, Kel. - Witt bawił się rozdartą kopertą. - „In the
Know” był jednym z niewielu magazynów, które w zeszłym roku przyniosły dochód. Od
początku byliśmy nastawieni na rynek Yuppie i udało nam się go zdobyć; z braku miejsca
musieliśmy odrzucać oferty reklamowe i - zdobywaliśmy uznanie za dziennikarstwo na
wysokim poziomie. A poniewaŜ Norwalk twierdzi, Ŝe chce podnieść poziom wydawnictwa,
to naturalne, Ŝe zainteresował się właśnie nami.
Kelly prychnęła pogardliwie:
- Nawet gdyby kupił „The New Yorkera”, „The Atlantic Monthly’’ i „Puncha” - i tak mu to
nie pomoŜe. Wszyscy w tym kraju wiedzą, Ŝe „Norwalk Publications” to najgorszy cham!
- Ale pomimo szczytnych ideałów i przekonań nikt w redakcji nie złoŜył wymówienia, gdy
Norwalk wykupił magazyn - stwierdził z przekąsem Witt. - I wszyscy skrupulatnie
realizujemy wystawione przez niego czeki.
- To dlatego, Ŝe ten magazyn jest dla nas wszystkim! My go stworzyliśmy. Jest naszym
dzieckiem, nie moŜemy go porzucić tylko dlatego, Ŝe tak sobie Ŝyczy wydawca „The
National Cesspool”!
- RównieŜ dlatego, Ŝe w Chicago trudno o dobrą pracę w naszym zawodzie - dodał oschle.
Kelly bawiła się kosmykiem włosów.
- To przestanie być dobra praca, jeŜeli Norwalk będzie nalegał, Ŝebyśmy współpracowali z
gryzipiórkami z Cesspoola!
- Facet, z którym masz robić ten materiał, nie jest gryzipiórkiem, Kelly. To Brandt
Madison. Musiałaś o nim słyszeć. Jest autorem czterech bestsellerów zainspirowanych przez
prawdziwe przestępstwa. Za jeden z nich, opowiadający o siedemdziesięcioośmioletniej
matronie, która sprowadziła trzy pokolenia swej rodziny na drogę rozboju i morderstwa,
dostał Pulitzera.
- Och, tak, ten niesławny klan Osgoodów. - Kelly skrzywiła się. - Makabryczna rodzinka,
jakby Ŝywcem wyjęta ze szpalt Cesspoola. Ten Madison i Norwalk doskonale do siebie
pasują. Obydwaj mają taki sam zły gust.
- To jest cholernie interesująca ksiąŜka, Kelly. Uwarunkowania psychologiczne i
motywacje, które przedstawił...
- Jestem pewna, Ŝe większość czytelników pana Brandta Madisona nie była zainteresowana
aspektem psychologicznym, Witt. Kupiła tę ksiąŜkę, bo jest w niej krew i przemoc...i,
oczywiście, seks. - Domyślam się, Ŝe jest w niej tego pełno.
Gdy przytaknął nieśmiało, Kelly spojrzała na niego z niesmakiem.
- Ale dlaczego, na Boga, Madison interesuje się adopcją? Ten temat nie podpada chyba pod
jego działkę: „sensacja, seks i przemoc”. A w ogóle, co autor bestsellerów robi w redakcji
„The National Cesspool”?
- Madison nie jest w redakcji Cesspoola - Cholera, Kel, juŜ go nazywam tak jak ty. Tylko
tego by brakowało, Ŝeby mi się to wymknęło przy Norwalku! - Witt przerwał na chwilę. -
Madison nie jest w redakcji „The National Informant”. KsiąŜka, nad którą ostatnio pracuje,
traktuje o aferze adopcyjnej. W dodatku - jest zaprzyjaźniony z Norwalkiem. Informant
zamierza drukować tę ksiąŜkę w odcinkach, zanim zostanie wydana. Norwalk twierdzi, Ŝe
Brandt prowadzi badania bez zarzutu - dodał zachęcająco.
- Badania - powtórzyła za nim pogardliwie. - Co Tucker Norwalk moŜe o tym wiedzieć?
Jego ludzie w Informant nie przeprowadzają Ŝadnych badań, oni wyśmiewają te historie.
Widziałeś ich nagłówki? BLIŹNIACZKA SYJAMSKA MA DZIECKO NIE Z TEJ
PLANETY. OFIARA MORDERSTWA WSTAJE Z GROBU I WYGRYWA NA LOTERII.
Sensacyjki. Bzdury.
Witt próbował się wykręcić.
- Mieli kilka niezłych kawałków, Kelly. Czasami teŜ drukują w odcinkach dobre ksiąŜki.
Wydaje mi się, Ŝe Brandt Madison mieści się w obu kategoriach.
- KsiąŜkę Madisona będzie moŜna zaliczyć do kategorii dziennikarstwa brukowego, jeŜeli
Informant będzie miał z nią cokolwiek wspólnego, Witt. Mam juŜ pewne plany dotyczące
mego artykułu. Tak zwany szary rynek adopcyjny...
- Kelly, naprawdę nie ma sensu dyskutować tego ze mną. Norwalk nie Ŝyczy sobie, Ŝeby „In
The Know” przygotowywało jakikolwiek artykuł na ten temat, chyba, Ŝe we współpracy z
Madisonem. Nie chce, by pojawiła się podobna historia, zanim Informant nie zacznie
drukować Madisona.
Był juŜ zmęczony tą rozmową. Wiedział, jak bardzo Kelly potrafi być nieustępliwa.
- JeŜeli nie chcesz pracować z Brandtem Madisonem, nie musisz. Zawsze moŜesz znaleźć
inny temat. Ale jak chcesz pisać o adopcji...- przerwał.
- Muszę współpracować z Madisonem - dokończyła za niego.
Rozmowa była skończona. Powstrzymywała się od westchnięcia. Nic by go to nie
obchodziło, gdyby odmówiła współpracy z Madisonem i tym obrzydliwym Informantem. Ale
jeŜeli odmówi, straci szansę napisania o sprawie, która była jej obsesją przez lata. Nikt nie
wiedział o tej obsesji i jej powodach. Kelly chciała zachować swój sekret tylko dla siebie.
Bardzo chciała teŜ napisać ten artykuł.
- W porządku - powiedziała - spotkam się z nim. MoŜe uda mi się go przekonać, by porzucił
temat adopcji i skupił się na ciekawszych tematach: walczących szczepach kanibali, łowcach
głów, wielokrotnych mordercach zabijających siekierą, czy teŜ czymś w tym rodzaju.
Wittner roześmiał się.
- Spróbuj.
Kelly przeprasowała czarną wełnianą spódnicę, potem dobrała do niej Ŝakiet. Był to
najbardziej sztywny, pruderyjny i brzydki strój, jaki posiadała. ‘Ta garsonka z pewnością
mogłaby być wymyślona przez projektanta nazistowskich mundurów” - pomyślała i
uśmiechnęła się zadowolona. Kupiła ją na wyprzedaŜy parę lat temu, gdyŜ sądziła, Ŝe tak
odpychający ubiór moŜe się przydać. Teraz właśnie nadarzyła się okazja.
Zapięta wysoko pod szyją biała bluzka była następnym akcentem podkreślającym jej
nieprzystępność. Z premedytacją włoŜyła pantofle na szerokich obcasach. Bardzo Ŝałowała,
Ŝe nie ma włosów na tyle długich, by moŜna je upiąć w surowy kok. Zamiast tego podpięła je
po obu stronach metalowymi spinkami.
Okulary w czarnych oprawkach ze świecidełkami udającymi diamenty miały zwykle szkła.
Mimo Ŝe obdarzona doskonałym wzrokiem, nie miała zamiaru pozbawić się przyjemności
zobaczenia efektu, jaki wywołają te koszmarne oprawki. Oczywiście, na twarzy nie było
śladu makijaŜu, nawet szminki. Przyjaciółka, z którą mieszkała, Susan Lippert, skrzywiła się
na jej widok.
- Kelly, coś ty z sobą zrobiła. Naprawdę, wyglądasz... - Susan przerwała, szukając
odpowiedniego słowa.
- Milutko? - Kelly spytała z nadzieją w glosie.
Susan przygryzła wargi.
- Hm, w zasadzie zupełnie przeciwnie.
- Chodziło o to, Ŝebym wyglądała jak najbrzydziej. - Kelly przejrzała się w lustrze.
- Nie mogłabyś wyglądać brzydko, nawet gdybyś bardzo się starała, Kel - odezwała się
Susan. - Teraz teŜ ci nie wyszło.
- Chcę przytrzeć nosa próŜnemu, płytkiemu idiocie, udającemu prawdziwego męŜczyznę,
na którego lecą wszystkie panienki. Gotowa jestem zrobić to za wszelką cenę.
- Mnie się zdaje, Ŝe w wywiadzie dla „Tribune” był całkiem w porządku. - Susan podniosła
wycinek z gazety i wpatrywała się w niego bezmyślnie. - Zwłaszcza w części, gdzie mówi, Ŝe
gdy „Cosmopolitan” wybrał go Kawalerem Miesiąca w ubiegłym roku, dostał listy od dwóch
tysięcy kobiet, a połowa z nich zawierała takie rzeczy, jak zdjęcia nago i czarne, koronkowe
majtki z wyhaftowanym na nich numerem telefonu.
- W porządku?! - Kelly spojrzała gniewnie na Susan. - Miałam mu za złe, Ŝe lubuje się w
przemocy i seksie. Ale fakt, Ŝe najbardziej upodobał sobie to, w co natura wyposaŜa kobiety,
przyćmiewa wszystko.
Susan uśmiechnęła się.
- Nalegałaś, byście spotkali się w bibliotece, a to z pewnością zawaŜy na jego zachowaniu.
Biblioteki nie są dobra areną dla podrywaczy.
Kelly wróciła myślą do krótkiej rozmowy telefonicznej z Brandtem Madisonem, którą
odbyła nieco wcześniej. Jego głos był niski i męski. Mogłaby nawet pokusić się o milą
odpowiedź, gdyby nie kawałek gazety z wywiadem, który Susan wygrzebała ze sterty
egzemplarzy „Chicago Tribune.”
Artykuł rozwiał jej wątpliwości. Kawaler Miesiąca wybrany przez „Cosmopolitan”! Listy
od dwu tysięcy wielbicielek. Czarne majtki przysłane pocztą! Szukający sensacji, Ŝądny krwi
i gwałtu pisarz, współpracujący z odraŜającym „The National Cesspool”! Ten człowiek był
obrazą dla kaŜdego powaŜnego dziennikarza.
Nalegała, by ich pierwsze spotkanie odbyło się w Bibliotece Głównej. Zamierzała mu się
przedstawić jako beznadziejny mól ksiąŜkowy. Brandt Madison nie będzie się wysilał, by
wywrzeć na takiej kobiecie wraŜenie. I, jeśli będzie miała szczęście, moŜe zdoła go
przekonać, Ŝeby sam zrezygnował ze współpracy.
- No i jak wyglądam?
Brandt Madison przedefilował przez środek swego przestronnego salonu. Corrine - jego
siostra i jej dwoje dzieci odwrócili się od telewizora i spojrzeli w jego kierunku.
- Wujku, chyba Ŝartujesz - zaoponował czternastoletni Todd.
- Nie wyjdziesz przecieŜ w czymś takim! Błyszcząca, czarna koszula rozpięta do pępka?
Wyglądasz jak dinozaur z...epoki disco!
- Najgorsze są te tandetne złote łańcuchy! - lamentowała trzynastoletnia Debbie. - Nie
wychodź w tym stanie, wujku. Ktoś z moich znajomych mógłby cię zobaczyć, umarłabym
chyba ze wstydu!
- Masz tak obcisłe spodnie, Ŝe lepiej zrobisz, nie siadając przez cały wieczór - dodała
Corrine ze śmiechem. - Skąd, u licha, wytrzasnąłeś te ciuchy, Brandt?
Uśmiechnął się.
- Ze sklepu ze starzyzną. Myślę, Ŝe Todd ma rację - naprawdę wyglądam jak dinozaur z
epoki disco.
- Czy musiałeś tak zaczesać włosy, wujku? - narzekała Debbie. - Wyglądają, jakby były
tłuste. Nie moŜna nawet zgadnąć, jaki jest ich kolor.
Brandt zachichotał.
- ZuŜyłem całe opakowanie specyfiku waszej mamy, by uzyskać taki efekt, który - mam
nadzieję - skłoni pannę Malloy do ucieczki. A potem do powiadomienia swego naczelnego o
zarzucenie absurdalnego pomysłu Tuckera z tą naszą współpracą.
- Dlaczego wujek Tuck tak na to nalegał? - spytała Corrine - I odkąd to zgadzasz się
dyktować sobie warunki?
- Zrobiła na nim wraŜenie jej pisanina. Widocznie zdobyła jakąś nagrodę. Poza tym chce
podnieść poziom magazynu, dla którego ona pisze. - Brandt westchnął. - Wiesz, Ŝe Tuck jest
zbyt dobrym przyjacielem, by mu powiedzieć „nie”. Po tym wszystkim, co zrobił dla naszej
rodziny...Dlatego zgodziłem się przynajmniej spotkać z tą Malloy. JeŜeli ona odmówi
współpracy, będę miał to z głowy.
- A jeśli okaŜe się niezłą sztuką, wujku? Będzie ci głupio, gdy pomyśli, Ŝe jesteś
beznadziejny - dorzucił Todd.
- Tym się zupełnie nie martwię, Todd. Niezła sztuka nie pisałaby dla „In the Know”,
pretensjonalnego, ponurego magazynu dla materialistów, kołtunów i egoistów. Co więcej,
głos niezłej sztuki przez telefon nie przypominałby komendanta rosyjskiego gułagu.
Dzisiejsza rozmowa z panną Malloy potwierdziła tylko moje przypuszczenia. Jest sztywna,
oziębła, ma zahamowania i brak poczucia humoru. - Skrzywił się. - Z jakiego powodu ktoś
taki jak ona miałby interesować się tak ludzkim problemem jak adopcja – tego nie wiem.
Bardziej do niej pasuje snobizm intelektualny z wrogim elementem radykalnego feminizmu.
- Więc zamierzasz wystraszyć ją swoimi strojnym wyglądem samca w okresie godowym? -
Zaśmiała się Corrine.
- Nie mam wątpliwości: podejrzewa, Ŝe nie przepuszczę Ŝadnej istocie przypominającej
kobietę. Więc zamierzam zachowywać się stosownie do jej oczekiwań tak długo, aŜ dojdzie
do wniosku, Ŝe praca ze mną byłaby nie do zniesienia.
- I w ten sposób pogrzebać projekt - zakończyła Corrine.
- A tak w ogóle, to która powaŜna, szanująca się kobieta mogłaby znieść współpracę z
Kawalerem Miesiąca wybranym przez Cosmo?
Brandt jęknął, gdy wypomniała mu ten tytuł, i cała czwórka wybuchnęła śmiechem.
Kelly zauwaŜyła go, gdy wchodził do biblioteki. Płaszcz niósł przewieszony przez ramię,
ubrany był w czarną jedwabną koszulę z bufiastymi rękawami i wąskie, błyszczące spodnie.
Spomiędzy rozpiętej aŜ do pępka koszuli w gęstwinie jasnych włosów na piersi połyskiwały
złote łańcuchy i medaliony.
- O, nie - jęknęła Kelly. Był okropny. Bardziej, niŜ się tego spodziewała. Wyglądał jak
komisowa parodia playboya. A włosy? Nie mogła nawet odgadnąć, jakiego są koloru. W
ostatniej chwili powstrzymała się przed ucieczką z biblioteki i wzięła głęboki oddech. Spotka
się z tym maniakiem seksualnym i przekona go, Ŝe ich wspólna praca jest niemoŜliwa. To on
był przyjacielem Norwalka - jeŜeli on się wycofa, będzie to miała z głowy i będzie mogła
spokojnie pisać swój artykuł o adopcji.
Sprawiło jej przyjemność, ze był nie mniej przeraŜony jej widokiem niŜ ona jego. W swym
zasznurowanym pod szyję ubiorze starej panny, bez wątpienia nie była w typie puszącego się
pawia w strojnych piórkach. Pewnie wolałby platynową blondynkę w obcisłych, za małych o
dwa numery dŜinsach i obfitym biuście, wylewającym się z ozdobionego złotą nitką dekoltu.
Gdy Brandt spostrzegł idącą mu na spotkanie kobietę w czerni, zdusił w sobie jęk. To
musiała być Kelly Malloy. W strasznym, czarnym mundurze i okularach, którym brakowało
tylko doczepionego nosa i wąsów. Pasowała do głosu, który usłyszał w słuchawce.
Zgorzkniała, zacięta, cnotliwa stara panna. Opuścił wzrok na jej nogi. „CzyŜby nosiła po-
ńczochy ortopedyczne? - zastanawiał się. - I te do obrzydzenia praktyczne pantofle.” Był
zdziwiony, Ŝe nie nosi wysoko zasznurowanych trzewików, ale i te rzucające się w oczy,
niemodne buty teŜ świetnie dopełniały całości.
Wciągnął głęboko powietrze. KsiąŜka była jednak tego warta. Tysiące bezdzietnych
małŜeństw, które gorąco pragnęły dziecka, były bezbronne wobec chciwych i pozbawionych
skrupułów handlarzy, wykorzystujących istniejące luki w przepisach prawnych dotyczących
adopcji. Tysiące innych, które nie mogły sobie pozwolić na kupienie dziecka, i którym w ten
sposób odebrano radość rodzicielstwa. Michele i on byli właśnie taką parą.
Brandt poczuł znajomy, przygnębiający ból. Jego natęŜenie zmalało z upływem lat, ale nie
mógł się go do końca pozbyć. Przypomniał sobie głębokie rozczarowanie Michele (które w
końcu wpędziło ją w chorobę), gdy lata mijały, a ona wciąŜ nie miała dziecka.
To jej właśnie pragnął zadedykować tę ksiąŜkę. Najpierw jednak musiał się pozbyć tej
nieproszonej współpracowniczki, panny Kelly Malloy.
Kelly podeszła do niego.
- Pan Madison? - spytała z rezygnacją w głosie.
Nie miała Ŝadnych wątpliwości. To musiał być on. KtóŜ inny niŜ ten próŜny, przerysowany
i wydumany playboy pojawiłby się w bibliotece, wyglądając jak... jak relikt epoki disco?
- Jestem Kelly Malloy.
Szkoda, Ŝe nie nosiła jakiegoś bardziej odpychającego imienia, w rodzaju Abstynencji czy
Dziewicy.
Brandt schylił głowę, rozbłysnął wystudiowanym, drapieŜnym uśmiechem i objął ją wpół,
palcami muskając biodro.
- Brandt Madison, do usług, słodziutka. Jestem - udało mu się rzucić jej prawdziwie
poŜądliwe spojrzenie - zwarty, gotowy, by cię właściwie obsłuŜyć, kociaczku.
Kociaczku! Kelly szybko odepchnęła dłoń ze swego biodra i uwolniła się od oplatającego ją
w pasie ramienia.
- Panie Madison, na początku ustalmy pewne rzeczy. Nie Ŝyczę sobie Ŝadnego obłapiania i
nie będę reagowała na odŜywki typu „kociaczku.”
Uraził ją, bardzo dobrze. Zwycięstwo juŜ blisko. Uśmiechnął się szerzej, chwytając jej
wąskie ramiona.
- Nie walcz z tym, kochanie. Poczułem, Ŝe coś nas łączy, gdy tylko nasze oczy spotkały się
w tym zatłoczonym pomieszczeniu, w tej...bibliotece - pieszczotliwie gładził ją po rękach. -
Spod jakiego jesteś znaku, słodka? Nie czujesz nic? Nasze spotkanie było zapisane gdzieś w
gwiazdach. Jesteśmy sobie przeznaczeni. Wyjdźmy stąd i pójdźmy tam, gdzie będziemy
mogli być sami. Najlepiej do mojej sypialni.
Kelly odskoczyła od niego, nie dowierzając własnym uszom.
- Gdzie się pan tego nauczył? MoŜe cytuje pan za magazynem „Mad”, opisującym knajpy
dla samotnych?
Trafiła go boleśnie. Todd i Debbie byli wielbicielami magazynu „Mad”; tam właśnie
przeczytał pastisz na bary dla samotnych. Opanował się i zmusił do uroczego uśmiechu.
- Chcesz iść do baru, koteczku? Twoje Ŝyczenie jest dla mnie rozkazem.
Chwycił ją za rękę i usiłował wsunąć ją do kieszeni swych obcisłych spodni.
- Chodźmy się upić, laleczko. Potem cię rozbiorę.
Rozłościł ją. Był nachalny ponad wszelką miarę. Wyszarpnęła rękę, która dotykała
napiętych mięśni, ściśle opiętych przylegającymi spodniami.
- CóŜ za tupet! Co za bezczelność! - jej głos podnosił się, w miarę jak rosło jej oburzenie. -
Nigdy nie spotkałam tak zuchwałego, krzykliwego, szowinistycznego...
- Cii, spokojnie, kochanie. Pamiętaj, Ŝe jesteśmy w bibliotece. Chodź, pójdziemy do mnie.
Będziesz mogła krzyczeć, jęczeć, sapać tak głośno, jak tylko zamarzysz, mój mały, namiętny
kwiatuszku.
Wiedziała, Ŝe musi uciec od niego, w przeciwnym razie gotowa była go zamordować.
Wiedziała, Ŝe kaŜdy skład sędziowski, w którym znajdowałaby się przynajmniej jedna
kobieta, skazałby ją.
- Panie Madison - zaczęła tonem, który mógłby zmrozić nawet ogień.
- Chodź, kochanie. Widzę, Ŝe masz na mnie ochotę. Chodźmy stąd.
- Nigdzie z panem nie pójdę.
- Nie? Dlaczego nie, cukiereczku? Nie podobam ci się?
- Panie Madison, cóŜ za niedocenianie siebie! - wzdrygnęła się Kelly.
Iskra triumfu zabłysnęła w piwnych oczach Brandta. Dopiął swego.
- JuŜ nie chcesz ze mną pracować, co, kiciu?
- MoŜna to ująć w ten sposób, Ŝe wolałabym raczej pracować w kamieniołomach niŜ z
panem.
- No i bardzo dobrze. Pierwszą rzeczą, jaką powinnaś zrobić jutro rano jest telefon do
naczelnego. Powiedz mu, Ŝe się wycofujesz.
Porwał jej rękę i podniósł do swych ust, całując opuszki palców. Tak to naleŜało zrobić, tak
to robili amanci.
- Cała przyjemność po mojej stronie, słodziutka. Au revoir! Ciao! Sayonara!
Ruszył w kierunku drzwi. Triumfował.
- Chwileczkę, panie Madison.
Brandt zatrzymał się i odwrócił. Niedostępna Forteca wołała go. Na twarzy wykwit! mu
obłudny uśmiech.
- Zmieniłaś zdanie, koteczku? Doszłaś do wniosku, Ŝe nie moŜesz mi się oprzeć?
Podeszła do niego z rękoma złoŜonymi na piersi. Okulary zsunęły się na czubek nosa.
Wyglądała jak nauczycielka starej daty, która ma zamiar przywołać klasowego rozrabiakę do
porządku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]