They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

01 - Czarny Gryf, ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

MERCEDES LACKEY

LARRY DIXON

 

 

 

Czarny Gryf

Tłumaczył Grzegorz Jasiński

 

Książkę tę dedykuję

Mel. White, Coyote Women

na zawsze pozostanie legendą

w sercach tych, którzy ją znali

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Cisza.

W nozdrza Skandranona uderzał zimny wiatr - tak zimny jak serca znajdujących się pod nim zabójców. Ich najważniejsze narządy wewnętrzne tłoczyły krew niepodobną do krwi jakichkolwiek innych stworzeń: czarną, gęstą krew; gorącą tylko wtedy, gdy tego pragną ich dowódcy - tylko wtedy gdy latają, tylko wtedy gdy polują, tylko wtedy gdy zabijają.

Krew tych niesamowitych istot była zimna, a mimo to cieplejsza od krwi ich panów. Dobrze o tym wiedział Skandranon Rashkae, który walczył z ich panami, odkąd się tylko opierzył. Makaary były okrutne i przebiegłe, a jednak nawet najgorsze cechy tych wymyślonych straszydeł bladły wobec okrucieństwa ich twórców.

Cisza. Nie ruszaj się. Bądź cicho.

Skandranon siedział bez ruchu, skulony, z piórami ciasno przyciśniętymi do ciała. Zachowywał się tak cicho, że zupełnie nie było go słychać; cisza była jedną z mocy jego pana i przyjaciela, była mocą tak potężną, że od niej właśnie wzięto imię jego władcy - Urtho, Mag Ciszy. Mistrzowie Urtho byli nie wykrywalni nawet za pomocą magicznego wzroku swych przeciwników - byli odporni na badanie umysłu, na działanie czarów, na magiczne wróżenie z kuli. Wrogowie jego pana musieli zużywać większość swoich sił na pokonywanie tej bariery - jak się wydawało bez żadnego skutku - i teraz skupili się na bardziej bezpośrednich metodach odebrania Urtho władzy nad bogactwami zielonych ziem środkowych.

Skan złożył skrzydła, przyciskając je do miękkich, czarnych piór po bokach piersi. - Najważniejsze to być cicho, mieć spuszczoną głowę, nawet tu - z dala od obozowiska. Dotarcie do tego miejsca oznaczało długi, męczący lot i chociaż Skan był w swojej najlepszej kondycji, mięśnie jego skrzydeł odmawiały posłuszeństwa. Na razie lepiej odpocząć i obserwować. Ostry wiatr szarpał jego pióra. Dzień okazał się niezwykle zimny jak na tę porę roku, co wcale mu nie pomagało - no, może trochę; w taką pogodę makaary wykonywały tylko absolutnie konieczne loty.

Obserwował, jak śpią niespokojnie, wstrząsane drgawkami. Czy wiedzą, jak szybko przemija ich życie? W jaki sposób ich twórcy je skonstruowali, rozmnażali, ulepszali, każąc ginąć słabym w służbie na granicy? Czy wiedzą, że ich panowie wyznaczyli im krótki żywot, aby następujące szybko po sobie pokolenia ujawniały wady gatunku?

Bez względu na swą straszną powierzchowność i mordercze szpony, były godne politowania. Nigdy nie dane im było zaznać pieszczoty czułego kochanka - znały tylko gorączkę przymusowego parzenia się. Wiedziały, że jeśli zawiodą, ich przeznaczeniem są śmiertelne tortury. Nigdy nie leżały z przyjaciółką na słońcu ani nie szybowały z kolegami w powietrzu...

Nigdy nie narażały swego życia dla jakiejś sprawy tylko dlatego, że czuły, iż jest to słuszne. Najbardziej godne pożałowania było to, że nie można ich było załamać, ponieważ nie miały ani honoru, ani woli.

Mimo oczywistych wysiłków czarnych magów, by były imitacjami stworów Maga Ciszy, makaary i gryfy stanowiły absolutne przeciwieństwo. Gryfy były łagodną, pełną wdzięku burzą, makaary zaś gwałtowną nawałnicą. Gryfy były śmiałe, inteligentne, zręczne; makaary natomiast zaprogramowano do ślepego posłuszeństwa. I gdyby spytać Skandranona, kto jest bardziej atrakcyjny, z pewnością odpowiedziałby: "Ja".

Pyszny ptaku. Będziesz piękną ozdobą na ścianie pokoju komendanta.

Skandranon oddychał głęboko, odpoczywając za linią drzew na szczycie wzgórza; przed nim znajdowała się Przełęcz Stelvi. Nadchodząca armia zdobyła ją kosztem zaledwie kilkuset żołnierzy; garnizon Urtho stracił ich tysiąc. Za przełęczą leżała rozwidlająca się dolina. Po jednej jej stronie było niegdyś dobrze prosperujące miasto handlowe, Laisfaar. Obecnie znajdowała się w nim kwatera armii Ma'ara, a mieszkańcy, którzy przeżyli, zostali jego niewolnikami. W drugim rozwidleniu doliny dowódcy umieścili tabory z zaopatrzeniem i stworzenia wraz ze śpiącymi w tej chwili makaarami.

Mogły spać spokojnie; nie musiały obawiać się, że ktoś je obserwuje w magicznej kuli. Magowie armii dokładnie osłonili obszar przed czarami wroga i żadne wysiłki Urtho, aby przeszukać dolinę za pomocą magii, nie odniosłyby skutku. Pozostało tylko szpiegowanie z ukrycia - w najlepszym razie ryzykowne, w najgorszym - samobójcze.

Skandranon oczywiście zgłosił się na ochotnika.

Leć dumnie ku swemu przeznaczeniu, śmiejąc się, próżny ptaku, najlepszy z najlepszych; masz więcej chęci niż rozumu, więcej okazałości niż mądrości, ostre szpony gotowe wykopać swój własny grób...

Jego spotkanie z Urtho było krótkie. Padła propozycja, aby posłać strażników i magów; Skandranon się nie zgodził. Urtho zaproponował, że wzmocni jego obronne zaklęcia, jak robił to już wiele razy; Skan i na to nie przystał. Skandranon poprosił jedynie o wyostrzenie jego magicznych zmysłów - jego wzrok magiczny, nie używany przez dłuższy czas, stracił swą ostrość. Urtho uśmiechnął się i spełnił jego prośbę, a Skandranon natychmiast wyleciał z Wieży, chwytając porywisty wiatr w szeroko rozpostarte skrzydła.

Było to trzy tuziny mil i cztery posiłki temu; wystarczający czas, aby pokonać taką odległość. Nieprzyjaciel był mistrzem strategii. Dla Urtho katastrofą był już sam fakt, że armia wroga zbliżyła się do jego Wieży, a teraz okazało się jeszcze, że wróg był gotów maszerować na samą Wieżę. Układ obozowiska wskazywał, że w skład armii wchodzą trzy korpusy wojska; makaary zostały przydzielone do dwóch. Między nimi znajdował się wóz zbrojmistrza, silnie zabezpieczony i osłonięty, otoczony dwoma innymi przykrytymi brezentem.

Chwileczkę. Będąc tak blisko miasta - gdzie jest palenisko i wygodne spanie - zbrojmistrz stacjonuje w namiocie?

Każda strona w tej wojnie miała swoich jasnowidzów i wróżbitów, których moc mogła wypaczyć sekretne plany bez względu na to, jak misternie zostały opracowane. Jasnowidz na przykład, przeczuwając morderstwo, potrafi udaremnić ten czyn. W noc poprzedzającą zajęcie Przełęczy Stelvi, jedna z wróżek miała wizję straszliwej nowej broni, która zniszczy stacjonujący w przełęczy garnizon Urtho. Kobieta powiedziała, że jest to coś magicznego, ale znajduje się w rękach zwykłych żołnierzy. Już samo to ostrzeżenie wystarczyło, aby Skan stał się podejrzliwy i zbadał tę dolinę.

W wojnie magów ograniczona liczba adeptów i mistrzów ułatwiała taktyczne posunięcia - można zbadać swoich przeciwników, określić ich siły, a nawet zidentyfikować dowódcę, tylko obserwując jego strategię. Skandranona zaalarmowała myśl, że moc magów mogła się znaleźć w rękach nie wyszkolonych ludzi - tych, którzy nie mieli wrodzonej mocy lub wyuczonych umiejętności posługiwania się magią. Wyposażone w taką broń oddziały stałyby się nieprzewidywalne i trudno byłoby się przed nimi zabezpieczyć. Mistrz mógł wjechać na pole bitwy i użyć swej mocy, wypuszczając ogniste strzały, błyskawice, huragany - ale nadal był to tylko jeden człowiek i można go było wyeliminować. Gdyby jednak taką moc zyskali zwykli żołnierze, staliby się prawdziwym postrachem, nawet jeśli każdy z nich mógł tylko raz użyć swej broni. A gdyby adept odkrył sposób, w jaki można zasilać taką broń mocą magicznych węzłów...

Wolał o tym nie myśleć. Skandranon dwadzieścia miesięcy temu zmierzył się z adeptem, Kiyamvirem Ma'arem, dowódcą wszystkich znajdujących się poniżej oddziałów. Zgłosił się do tej misji na ochotnika i przywlókł się z niej do domu ze złamanym skrzydłem, nawiedzany przez zmory. Widział swoich towarzyszy obdzieranych ze skóry przez zaklęcia adepta, których Skandranon nie potrafił odeprzeć. Zmory już go opuściły, ale koszmarne wspomnienie kazało mu bronić ludzi Urtho przed bezlitosną tyranią Kiyamvira.

Skandranon objął spojrzeniem miasto Laisfaar. Garnizon Urtho nie składał się z samych ludzi, byli tam także hertasi, kilku tervardi i trzy rodziny gryfów. Skan przebiegł wzrokiem po murach obronnych. Wstęgi dymu unosiły się nad zgliszczami... Tylko tyle pozostało po przypuszczonym przez wroga ataku. Jeszcze niedawno były tam legowiska gryfów, rampy dla gości, słoneczne leża, gniazda gryfiątek...

...krwawe plamy, spalone pióra, połyskujące żebra...

Zwykłe okrucieństwo wojny. Do diabła z tym.

Jeszcze tak niedawno była żywa; umarła z upływu krwi, uciekła przed najgorszym... Makaary nie miały litości dla gryfów. W nagrodę od swych panów dostawały po bitwie jednego, jeszcze żywego. Często był to przerażony młodzik, podobny do szaropiórej, której zwłoki widział. Inne gryfy bez wątpienia pozbawiono skrzydeł, wsadzono do klatek i wysłano do Kiyamvira, aby się zabawił. Skandranon dobrze wiedział, że pod koniec dnia żadnego z nich nie będzie już można uratować, chyba że nie cierpiące zwłoki sprawy oderwą Ma'ara od ulubionego zajęcia.

Gdyby mógł, Skandranon upewniłby pojmanych, że męka nie potrwa długo. Nie był w stanie pomóc kalekom w ucieczce, ale mógł skrócić ich męczarnie.

Musieli poczekać; miał pilniejsze sprawy.

Skradał się, trąc brzuchem po ziemi niczym kot; stawiając powoli łapy, pełzł po podszyciu z tak daleko posuniętą ostrożnością, że nawet liść nie zaszeleścił. Wokół wozów zbrojmistrza stało wielu strażników, ale nawet sam mistrz nie mógł kontrolować całego terenu. W górach było wiele pokrytych zaroślami wąwozów, którymi mógł się czołgać Skandranon, oraz skarp, które go osłaniały. Makaary strzegły obozu przed niespodziewanym szturmem z powietrza, jednak nie zapuszczały się zbyt daleko; nikt nie podejrzewał, że gryf mógł wylądować kilkaset stóp od wartowników i ruszyć dalej na piechotę.

Tylko gryf mógł tego dokonać, gryf o imieniu Skandranon. Dowódcy nie wystawili wart, strzegących obozu przed jego atakiem. Skan nie potrzebował niczego więcej. Kiyamvir na pewno solidnie by ich zganił za taki błąd - ale tylko on zdawał sobie sprawę z możliwości gryfów. Dowódcy zazwyczaj uważali gryfy za inny rodzaj makaarów i nie zawracali sobie głowy wystawianiem czujek.

Skandranon przyczaił się w cieniu zarośli i bezszelestnie pełznął dalej; w niczym nie przypominał makaara.

Czas nie miał dla niego żadnego znaczenia; gryf był gotowy brnąć tak do celu choćby i całą noc. Nawet w najbardziej zdyscyplinowanej armii po zwycięstwie następuje rozprzężenie: żołnierze są zmęczeni i potrzebują odpoczynku; zwycięstwo przytępia czujność. Właśnie taki czas wybrał dla swej misji Skan.

W granicach samego obozu nigdzie nie dostrzegł wartowników; jego doskonały słuch podpowiadał mu, że dowódcy nie patrolują terenu, jak to mieli w zwyczaju przed każdą bitwą. Bez wątpienia komendanci byli tak samo zmęczeni jak żołnierze i spali równie głęboko.

Czekając na dogodny moment, gryf próbował zapamiętać szczegóły. Gdyby zginął, a Urtho zdołał wydostać jego ciało z rąk wroga - mag będzie mógł poddać dokładnemu badaniu jego pamięć, by uzyskać potrzebne informacje. O ile umrze szybko: inaczej wspomnienia obozu zostaną zastąpione wspomnieniami tortur. Kilka razy odbijali już swych martwych towarzyszy, a ich pamięć przynosiła wiele informacji.

Na przykład dowiadywano się, gdzie znajduje się reszta gryfiej rodziny. Jednak tę zdolność do zapamiętywania szczegółów mógł też wykorzystać przeciwnik: często przełamywano opór jeńców i więźniowie udzielali informacji wrogowi. Dlatego właśnie Skandranon poznał straszliwe zaklęcie śmierci, przynoszące wybawienie schwytanym gryfom.

Całym sobą pragnął jednak, by nie musiał go nigdy więcej użyć.

W połowie drogi do swego celu znieruchomiał, usłyszawszy kroki kogoś zbliżającego się do kępy wysokich traw, gdzie leżał ukryty. Kryjówka, która chwilę wcześniej wydawała się tak wspaniała, teraz mogła okazać się pułapką...

Sprytny ptaku, ukryty w trawie, módl się lepiej, żeby nie powiał wiatr...

Odgłos kroków stawał się coraz bardziej wyraźny, Skan wstrzymał oddech, aby jego pozycji nie zdradził strumień pary wydychanej w mroźne powietrze. Znieruchomiał w pół kroku; prawy szpon zawisł nad ziemią.

Nie był w stanie zobaczyć człowieka, który właśnie nadszedł, bez obracania głowy. A tego właśnie nie chciał zrobić. Mógł tylko czekać i nasłuchiwać.

Kroki ustały, usłyszał stłumione przekleństwo i odgłos szarpania się z ubraniem...

Potem wyraźny odgłos strumyka cieczy spadającej na trawę.

Człowiek chrząknął i ziewnął. Gryf usłyszał jeszcze, jak zapina spodnie, a potem oddalające się kroki.

Skandranon poruszył się, opuścił nogę na ziemię.

Dalszą drogę do obozowiska przebył już bez żadnych niespodzianek. Wślizgnął się pod kępę krzaków dzikiej śliwy, aby przeczekać do świtu. Mijały minuty i czuł, że obłażą go chrząszcze i pająki. Powstrzymał nieodpartą chęć strząśnięcia ich, i pozostawał nieporuszony. W cichości ducha błogosławił tysiące drobnych nóżek, dzięki nim jego zmysły pozostawały czujne.

Skandranon postanowił czekać, aż nastanie zupełna ciemność, potem wyślizgnie się z ukrycia i zbada obóz. W armii uważano, że swą umiejętność ukrywania się zawdzięcza magii Urtho. Starzec jednak zaprzeczał, wyjaśniając to prawie obsesyjnym zainteresowaniem gryfa tańcem. Często obserwował, jak Skandranon naśladuje w ukryciu artystów - ludzi, tervadi czy hertasi. Skan ćwiczył z oddaniem, do jakiego nigdy by się nie przyznał, chyba że dotyczyłoby to latania, uprawiania miłości czy walki. Właśnie te ćwiczenia, a nie żadne czary czy sztuczki, czyniły go cichszym od poszumu wiatru. Wyćwiczona gracja.

Sama cisza nie wystarcza. Urtho przekonał się o tym w najboleśniejszy sposób - straciliśmy graniczne miasta na połowę pokolenia i dopiero teraz zaczynamy robić coś więcej niż tylko bronić naszych granic. No dobrze, Urtho nigdy nie miał zamiaru być arcymagiem. Bardziej nadaje się do spokojnej dłubaniny w srebrze i rzeźbienia figurek niż do musztrowania szeregów wojska.

Szkoda, że człowiek o tak dobrym sercu musi być wojownikiem... lepszy on, niż ktoś zupełnie pozbawiony serca.

Dużo bym dał, aby teraz robić małe gryfiątka.

To musi poczekać, aż świat stanie się bezpieczniejszym miejscem dla młodych. Na razie Skandranon czekał... aż od strony miasta dobiegł go straszny krzyk, który odbił się echem od ścian doliny.

Tylko wyćwiczona samokontrola powstrzymała go przed wyskoczeniem w powietrze. Szpony napięły się, gryf miał ochotę drzeć i targać...

Co najmniej jeden jeszcze żyje. Nadchodzę, przyjacielu, nadchodzę.... wytrzymaj jeszcze trochę. Choć odrobinę.

Skandranon wstał i jeszcze raz przyjrzał się obozowisku. Podobne krzyki słyszał już wiele razy w życiu. Rozpostarł do połowy skrzydła i skoczył w kierunku wozów zbrojmistrza, licząc na swą szybkość. Przeszywający wiatr zaświszczał mu w nozdrzach, mrożąc zatoki, szarpiąc mózg. Kiedy był w ruchu, wszystko, co widział i słyszał, intensywniało, w jego polu widzenia pojawiały się nawet szczegóły mijanych kształtów.

Poderwać się i polecieć, oto twój plan, prawda, ty cholerny, głupi ptaku? Masz zamiar zginąć jak bohater, którym cię potem obwołają. Dlaczego? Ponieważ nie możesz wytrzymać ani chwili dłużej, gdy drugi gryf skręca się z bólu? Nie możesz jeszcze trochę poczekać?

Wozy były coraz bliżej, a ich magiczne alarmy błyszczały w świetle, czekając, niczym kolczaste sidła, aby je ktoś ruszył. Czy oprócz tego, że są alarmami, są też pułapkami? Czy torturowany gryf jest tylko przynętą?

A jakie to ma znaczenie? Łatwo cię przewidzieć, Skan, jesteś zbyt wrażliwy, nie możesz trochę poczekać. Ona, zanim tam dotrzesz, i tak umrze, wiesz o tym. Po co to robisz?

Trójwymiarowe kolory i struktury mijały go, kiedy coraz bliżej skradał się do wozów.

To dlatego, że nie jesteś dość sprytny, głupi gryfie. Głupi, głupi gryfie.

Śmierci i tak nie da się uniknąć, a więc śmierć w imię słusznej sprawy jest...

...Również końcem.

Głupi gryfie.

Za późno na żal... Obszar wozów alarmowych majaczył coraz bliżej i Skan musiał zaryzykować jakieś zaklęcie, aby je rozbroić - najprościej było kazać im sprawdzić inne miejsce w pobliżu tego, które miały rzeczywiście ochraniać.

Skoncentrował się na nich, rzucił zaklęcie, skierował pole ich oddziaływania na otwartą część obozu... i alarmy nie zadziałały. Teraz pozostali jeszcze żołnierze, którzy mogli go zobaczyć... i makaary, oczywiście. Potrafił sprawić, aby alarmy go nie wykryły, ale nadal był czarną plamą widoczną dla każdej pary oczu. Żołnierz z armii Ma'ara nie będzie się zastanawiał, co to za cień porusza się po niebie - natychmiast podniesie alarm.

Gryf czekał, aż go ktoś wykryje; dopadłby ofiarę, zanim zdołano by rzucić na niego jakiekolwiek czary. Będąc już zdemaskowany, nie musiałby się dłużej ukrywać... mógłby posłużyć się zaklęciem wykrywania, aby odnaleźć gryfa, którego krzyk słyszał wcześniej. W przeciwnym razie był skazany na długie, ostrożnie prowadzone poszukiwania. Oczywiście zdemaskowanie łączyło się także z takimi kłopotami, jak strzały, ogniste pioruny, pułapki, zaklęcia...

Zwinął skrzydła i wylądował, rozpryskując grudki błota obok wozu. Kręcił głową z boku na bok, szukając zwiadowców. Nie dostrzegł żadnego, ale to z pewnością bardzo szybko się zmieni. Zrobił dwa kroki do przodu, wskoczył na tył wozu, a potem pod niego - nikt nigdy nie strzeże rzeczy od spodu, tylko z boków lub przy drzwiach - i zaczął napierać na podłogę, niedaleko osi kół, gdzie błoto, woda i tarcie podczas jazdy zawsze powodują butwienie drewna. Leżał skulony na plecach, z ogonem podwiniętym między łapami, ze skrzydłami złożonymi wzdłuż klatki piersiowej, tylnymi szponami przytrzymując ich końce. Bał się zahaczyć o płótno plandeki wozu; z doświadczenia wiedział, że pozornie słaba osłona bywała często naszpikowana zaklęciami alarmującymi. Jego szpony promieniowały delikatnie zaklęciem zniszczenia i tam gdzie drapały, drewno zaczynało się powoli zwęglać. Jego skrzydła tłumiły wszelkie dźwięki.

Wozy wrogów tradycyjnie miały wejście z tyłu i tam właśnie próbował dostać się Skandranon... jeszcze czwarte cięcie, piąte, szóste i pod osłoną zaklęcia ciszy mógł wyciągnąć kilka desek. Zajrzał do środka, spojrzał na pożądany łup...

Zaczął w myślach recytować czar ciszy, przyzywając zgromadzoną w sobie energię i uwalniając ją wokół wozu. Dbał o to, aby ukształtować ją tuż przy samym wozie, poczynając od ziemi. Umocnienia wozu mogły być wrażliwe na tego rodzaju czary. Trudno było cokolwiek przewidzieć, wciąż wymyślano nowe pułapki...

Miał nadzieję, że magowie Ma'ara nie otoczyli obozu tarczami chroniącymi przed działaniem magii. Wszystko idzie dobrze, aż za dobrze. Skan zacisnął szpony i pociągnął za ośkę przy kole, wyłamując ją; całe zawieszenie upadło na ziemię o kilka centymetrów od jego dzioba...

...i oto Skandranon znalazł się twarzą w twarz z wściekłym, wyrwanym ze snu zbrojmistrzem, który zaczął coś wyciągać - na pewno broń - spod swego posłania. Wycelowany w gryfa oręż bojowy zaczął się zmieniać...

Prawy szpon Skana wystrzelił, wbijając się w głowę człowieka, w jego oczodół. Wpił się w niego i Skan poczuł, jak ciało człowieka ustępuje, poddaje się. Bulgocący krzyk słabł pod osłoną czaru ciszy, aż w końcu słychać było jedynie odgłos wyciąganego z ofiary szponu.

Ręce człowieka przeszedł skurcz. Upuścił broń wycelowaną w Skana. Był to wypolerowany pręt ze skórzaną rękojeścią i z wysuwanym błyszczącym ostrym końcem. Wypadł on z martwych palców mężczyzny i potoczył się na ziemię. Ostrze schowało się z powrotem do pręta.

W pozycji na plecach, ukryty pod wozem, na dodatek w obozie wroga, zabiłeś jedną ręką zbrojmistrza? Nikt ci nie uwierzy. Nigdy. Poszło za łatwo, za łatwo, głupi gryfie.

Wkrótce na pewno ktoś nadejdzie, Skan. Ruszaj się. Bierz to świństwo i zmykaj. Tego właśnie ci trzeba. Zmykać.

Skan uwolnił końce skrzydeł i przeciągnął się nad ciałem zabitego człowieka, ocierając grzbietem o nierówne krawędzie wyłamanego drewna. Brzegi skrzydeł zaczepiły się, unieruchamiając go w otworze. Sapał z wysiłku, próbując przecisnąć się przez małą dziurę. Wewnątrz wozu było ciemno, jedynie przez szpary w brezencie dochodziło słabe światło. W otwartych skrzyniach leżały błyszczące przedmioty, takie same jak ten, który jeszcze przed chwilą trzymał w dłoni zbrojmistrz, każdy długi jak szpon Skana. I ostrzejszy od jego szponów, Skan był tego pewien. Nigdy przedtem nie widział podobnej broni i nie potrzebował zaklęć, żeby wiedzieć, że wykonał ją mag. Magia promieniowała z niej, a jej skumulowana moc powodowała, że skóra mu cierpła, jakby znalazł się w środku mającej właśnie się rozpętać burzy z piorunami. Teraz trzeba wziąć choć jedną sztukę i zmykać! Skan sięgnął do skrzyni, prawie dotykając już jednego z tych przedmiotów, gdy nagle jego wewnętrzny głos krzyknął: nie!

Taki sam oręż miał zbrojmistrz... tych tutaj strzegł... mogą okazać się niebezpieczne...

Cienki niczym włos strumień czerwonawej energii przepłynął między bronią a jego wyciągniętym szponem, upewniając gryfa co do słuszności obaw.

Jednak jest jedna sztuka, która z pewnością nie spowoduje nic złego...

Skan poruszył się wolno, złożył ciasno skrzydła, potem wycofał się na wszystkich czterech kończynach do tyłu wozu. Następnie sięgnął przez pogruchotane deski podłogi, szukając po omacku broni zabitego zbrojmistrza. We własnej broni człowiek na pewno nie umieścił pułapki; zbrojmistrzowie z reguły byli pyszni i sądzili, że sami mogą sobie ze wszystkim poradzić.

Niedobrze. Pierwszy błąd będzie ostatnim. O co chodzi, głupi ptaku? Pysznisz się, bo jeszcze żyjesz? Przecież masz jeszcze coś do zrobienia, liczy się każda sekunda.

W końcu Skan poczuł pręt; był gorący w dotyku, choć szpony gryfa chroniła gruba, łuskowata skóra. Gryf wycofał się, mrużąc oczy i starając się nie dotknąć skrzynek z chronioną przez czar bronią. Wetknął swój łup do dzioba i przeszedł ostrożnie nad zrobionym przez siebie otworem, sięgając w kierunku nie zawiązanej poły brezentu.

Pomyślmy, co może stać się najgorszego? Dotknę płótna i cały wóz wyleci w powietrze, bo uwolnię energię tych przedmiotów? To podobne do Ma 'ara; jeśli on nie może ich mieć, to nikt inny też nie... Powinienem się z tym liczyć.

Skandranon naprężył mięśnie nóg, przygotowując się do solidnego skoku przez wyjście, kiedy usłyszał kroki na zewnątrz. Chwilę później ktoś szarpnął klapę i w wejściu zamajaczył przeklinający cień.

Teraz. Teraz!

Gryf skoczył w tej samej chwili, gdy postać odchyliła płótno. Skan użył ramion mężczyzny jako podpórki, siłą rozpędu rozgniótł twarz mężczyzny o bok wozu. Rozpostarł skrzydła, zahaczając nimi o brezent, i wzbił się w powietrze. Wtedy rozległ się ogłuszający huk: pułapka zastawiona w wozie zadziałała i po ziemi rozpełzł się purpurowy okrąg ognia, zagarniając ciało człowieka i dosięgając drugiego wagonu. Ludzkie zwłoki wygięły się w łuk i w jednej chwili zmieniły się w popiół.

Wtedy obudziły się makaary.

Koniec twojego pięknego żywota, gryfie. Zanim umrzesz, możesz wreszcie działać... znajdź ją, gdziekolwiek jest, uczyń przynajmniej to...

Skrzydła Skana uderzały powietrze, powiększając dystans dzielący go od obozu. Jednak sumienie nie pozwalało mu wrócić do domu, zanim nie dokończy pewnej sprawy. Gdzieś - jego umysł przeszukiwał obóz i miasto, aby ją znaleźć - powoli umierała jedna z jego gatunku...

Szukał i gdy wzniósł się nad grzbietem skał, znalazł jej udręczony umysł. Poczuł, jakby w jej ciało wbito tysiące szpilek, widział je pocięte przez setkę oszalałych chirurgów, potrzaskane drewnianym młotkiem. A jednak nadal żyła. Nastąpił bolesny moment, gdy umysł Skana nie mógł już dłużej znieść tej udręki. Gryf poczuł, jak jego skrzydła składają się odruchowo.

Zabij mnie - krzyczała - powstrzymaj ich, zrób coś, cokolwiek!

Posłuchaj mnie - wysłał jej wiadomość Skan. - Posłuchaj i zaufaj mi: najpierw będzie ból, a potem wszystko stanie się ciemnością. Znowu wzlecisz, jak pragnął tego Urtho...

Przestała krzyczeć, ponieważ rozpoznała słowa zaklęcia śmierci. Nie zdarzyło się, aby ktoś próbował je zatrzymać...

Odwrócił się od niej na chwilę, próbując wyrównać swój lot. Potem wypowiedział do końca zaklęcie, pochwycił jej umysł i uwolnił go z jej ciała w ciągu jednej skręcającej wnętrzności chwili. Zaklęcie zatrzymało pracę jej serca.

Przykro mi, tak mi przykro... wzlecisz znowu, gdy przeminą ciemności...

Potem uwolnił jej ducha, by mógł poszybować z wiatrem.

W odległym więzieniu związane ciało z poobcinanymi skrzydłami poruszyło się w konwulsjach i zastygło. Skandranon rzucił się w desperacki lot ponad doliną, nie mogąc nawet nad nią zapłakać, gdyż siedem makaarów pruło po niebie, aby go dopaść.

 

W końcu generał zasnął.

Bursztynowy Żuraw zaczął wstawać, ale szybko opadł na swe miejsce obok łóżka, bo Corani przebudził się, cicho wzdychając. Niepokój nadal wypełniał komnatę. Był wyczuwalny nawet dla najsłabszego empaty, a dla kogoś tak silnego jak Bursztynowy Żuraw ból Coraniego stawał się niemal nie do zniesienia.

Bursztynowy Żuraw czekał, aż generał zacznie mówić. Jednocześnie promieniował ciepłem i poczuciem pewności, a kojące zapachy, unoszące się nadal w powietrzu, ułatwiały mu zadanie. Wokół wyczuwalna była woń bursztynu, olejku rumiankowego, którego używał podczas masażu, oraz jaśminu neutralizującego smak ziół nasennych w herbatce, jaką podał Coraniemu. Nie zwracał uwagi na pulsujący ból w skroniach, ściśnięty żołądek i okropne przeczucie, które ogarnęło go, gdy został wezwany przez generała. Jego uczucia nie liczyły się, on był kestra'chern, a jego klient - bardziej pacjent niż klient, jak to często bywało - potrzebował go. On musiał być tą silniejszą stroną, tą opoką, na której można się oprzeć. Nie znał dobrze Coraniego - tym lepiej dla obydwu. Często ludzie sprawujący władzę łatwiej otwierali się przed obcym niż przed przyjacielem.

Kwatera generała mieściła się w twierdzy Urtho, a nie w namiocie na terenie obozu. Tutaj można było zaciągnąć ciężkie zasłony, aby odciąć się od świata, zapalić pachnące lampy dające delikatne światło, które pozwala zapomnieć o wojskowym obozie znajdującym się pod twierdzą. To nie generał wezwał Bursztynowego Żurawia. Kilkakrotnie posyłał do obozu po kestra'chern, ale chciał, aby przybyła Riannon SilKedre - jeśli chodzi o umiejętności, była trochę słabsza od Żurawia, ale równie utalentowana i ceniona. Nie, zrobił to jeden ze służących Urtho, który cicho wszedł do namiotu, a swą liberię okrył płaszczem. To powiedziało więcej o jego wizycie niż sam chłopak.

Gdy Bursztynowy Żuraw przybył, generał był u Urtho. Corani wrócił w końcu do swojej kwatery, ale nie zdziwił się, widząc tam kestra'chern. Był wyraźnie rozbity i Bursztynowy Żuraw potrzebował kilku godzin i wszystkich swych umiejętności, aby skłonić go do zrzucenia ciężaru ze swego serca.

Wiedział, dlaczego Urtho wybrał jego, a nie Riannon. Czasami łatwiej było mężczyźnie dogadać się z drugim mężczyzną niż z kobietą - a Bursztynowy Żuraw był całkowicie godny zaufania. Zawsze zatrzymywał dla siebie wszystko, co usłyszał. Potrafił zagrać różne role, na przykład dziś wieczór był uzdrowicielem, kapłanem i zwykłym, nie wplątanym w żadne układy "uchem".

- Musisz być rozczarowany - powiedział generał z rezygnacją w glosie, wpatrując się w przyciemnione światło lampy. - Pewnie myślisz, że jestem słabeuszem.

Takie słowa wypowiedział Corani, ale Bursztynowy Żuraw dzięki swym zdolnościom usłyszał to, co jego klient myślał.

W rzeczywistości mówił: "Budzę w tobie wstręt, kiedy tak się nad sobą rozczulam, i wydaję się taki nieopanowany" i "Pewnie mną gardzisz i myślisz, że nie jestem wart swej pozycji".

- Nie - odparł krótko Bursztynowy Żuraw na oba - to wypowiedziane i to nie wypowiedziane - przypuszczenia. Nie chciał myśleć o tym, co załamanie generała oznacza dla niego samego; nie wolno mu o tym myśleć. Nie wolno mu pamiętać o posłańcach, którzy ostatniej nocy wyrwali ze snu cały obóz, o przeczuciach, które obudziły bardziej wrażliwych uzdrowicieli i kestra'chern z majaków pełnych koszmarów o krwi i ogniu za linią gór. Nie wolno myśleć o tym, że rodzina Coraniego pochodzi z Laisfaar, miasta leżącego za Przełęczą Stelvi, i że podczas gdy jego synowie dostali posady w wojsku, jego żona i wszyscy krewni byli właśnie tam. Tam, gdzie poleciał Skandranon. On i Gesten nie wiedzieli, dlaczego i z jakiego powodu; wiedzieli tylko, że odleciał bez pożegnania.

- Nie - powtórzył Bursztynowy Żuraw, ujmując zwisającą dłoń generała, zanim Corani zdołał ją cofnąć, i ostrożnie zaczął mu masować nadgarstek i palce. Mięśnie były napięte i skurczone, a ręka zimna. - Nie jestem głupcem. Jesteś człowiekiem i jesteś śmiertelny; na nasze życie składają się pomyślne i złe chwile. Każdego z nas dopadną te drugie. Trzeba je pokonać; tym razem padło na ciebie. To nie wstyd prosić o pomoc.

Gdzieś, głęboko w środku, zastanawiał się, czy złe chwile nie przyszły również na niego. Narastało w nim napięcie, które w każdej chwili groziło wybuchem. Nie był aż tak pyszny, aby myśleć, że sam potrafi sobie z tym poradzić, bez niczyjej pomocy. Pytanie tylko, czy jakiś ratunek dla niego był możliwy? Musiał pomóc zbyt wielu poranionym duszom, zbyt wiele posiniaczonych ciał pocieszyć, a możliwości uzdrowicieli, jak i kestra'chern, były wykorzystane do ostateczności. To że był blisko wyczerpania swych rezerw, nie miało większego znaczenia.

Zbyt wielu jego klientów wyruszyło na bitwę i nie powróciło. Oczekiwał Skana o wschodzie słońca; kiedy służący Urtho przyprowadzili Bursztynowego Żurawia do kwatery Coraniego, miało się już prawie ku zachodowi. Skan nigdy się nie spóźniał.

Jednak w tej chwili kestra'chern musi pozbyć się dręczącego go napięcia. Nie może niczego dać po sobie poznać - nie powinien pozwolić, aby cokolwiek osłabiło jego koncentrację i skupienie. Najpierw trzeba pocieszyć i wesprzeć Coraniego, to on jest walącą się ścianą. Musi wyzdrowieć i normalnie funkcjonować. W Przełęczy Stelvi stało się coś niedobrego, coś strasznego. Corani nie powiedział mu co, ale Bursztynowy Żuraw wiedział to z całą pewnością. Przełęcz Stelvi została zaatakowana. Laisfaar, a wraz z nim rodzina Coraniego, przestało istnieć. Lepiej byłoby dla nich, gdyby nie żyli, niż mieli znaleźć się w rękach Ma'ara, chyba że zdołali ukryć swoją tożsamość i zniknęli wśród ludności. A to było mało prawdopodobne.

Corani przyjął to tak, jak mądrzy generałowie przyjmują wszystkie fakty. Podobnie zareagował na pocieszenia Bursztynowego Żurawia. W każdym razie w tej chwili. Była to jeszcze jedna z umiejętności tego kestra'chern - potrafił oszukać czas. Czas potrzebny, by nabrać dystansu, czas potrzebny do uzdrowienia.

- Moi synowie...

- Myślę, że Urtho już się z nimi widział - odparł szybko Bursztynowy Żuraw. Urtho wszystkiego dopatrzył, taki był.

Skan...

Szybko zdusił tę myśl i ból, jaki ona wywołała.

Środek nasenny dosypany do herbaty generała zaczynał działać. W przytłumionym świetle Corani zmagał się z opadającymi powiekami. Oczy miał nadal zaczerwienione i opuchnięte od płaczu. Generał zwalczał te łzy, walczył, aby zatrzymać je w środku z determinacją, która uczyniła go przywódcą. Bursztynowy Żuraw zmagał się z tą jego determinacją za pomocą swej woli, która była nie mniej silna.

- Czas spać - powiedział cicho.

Corani zamrugał, ale zmierzył go jeszcze taksującym spojrzeniem.

- Nie jestem pewien, czego się spodziewałem, gdy ujrzałem cię tutaj - powiedział w końcu. - Zawsze liczyłem na Riannon...

- Riannon dawała ci wcześniej to, czego wtedy potrzebowałeś - odparł Bursztynowy Żuraw, lekko dotykając policzka generała. - Ja robię to, czego potrzebujesz teraz. Czasami jest to coś innego niż to, czego spodziewa się klient. - Położył dłoń na czole generała. - W końcu na tym polega zadanie kestra'chern, dawać każdemu to, czego mu trzeba.

- A niekoniecznie to, czego on sam chce - dopowiedział szybko Corani.

Bursztynowy Żuraw pokiwał głową.

- Tak, generale. Niekoniecznie to, o czym myśli, że chce. Serce wie, czego trzeba, ale głowa ma często inne pomysły. Na tym polega zadanie kestra'chern, aby zapytać twoje serce, a nie twoją głowę, czego ci trzeba, i odpowiedzieć na tę potrzebę.

Corani skinął głową, jego powieki opadły.

- Jesteś silnym człowiekiem i dobrym dowódcą, generale Corani - ciągnął Bursztynowy Żuraw - ale żaden człowiek nie może być w dwóch miejscach naraz. Nie mogłeś być jednocześnie tam i tutaj. Nie możesz przewidzieć wszystkich posunięć wroga. Wojna rządzi się własnymi regułami. Nie jesteś odpowiedzialny za całą armię. Zrobiłeś, co mogłeś, dobrze wypełniłeś swe obowiązki.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exopolandff.htw.pl