They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

01 Małżństwo z rozsądku - Beverley Jo, ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 1
Eleonora Chivenham leżała skulona w wielkim ło¬żu. Jak na późny kwiecień było bardzo zimno,
pokój nie miał kominka, a przez nieszczelne okno prze¬dostawało się chłodne i wilgotne powietrze.
To nie zimno było wszakże przyczyną jej dreszczy, lecz hałasy dochodzące z niższych pięter domu
jej brata, Lionela. Wrzaski, śpiewy i głośny kobiecy śmiech świadczyły o tym, że na dole odbywa
się kolejna pijatyka.
Odkąd dwa miesiące ternu zamieszkała w tej wą¬skiej kamienicy przy Derby Square, zdarzało się
to niemal każdej nocy, a i za dnia nie bywało lepiej. Dom obrastał brudem, a leniwa i opryskliwa
służba nie kwapiła się do pracy.
Tęskniła za Chivenham Hall - rodzinną wiejską posiadłością w Bedforshire - gdzie wiodła spokojne
życie, dopóki brat nie wystawił dworu na sprzedaż, chcąc w ten sposób zyskać pieniądze na
pokrycie swych długów. Dom nie opływał w luksusy (służba składała się z zaledwie trzech, nędznie
opłacanych przez Lionela, osób), a mimo to Eleonora czuła się tam wolna i szczęśliwa. Mogła
czytać do woli w bi¬bliotece, spacerować po okolicy i odwiedzać sąsiadów, których znała od
dziecka. Przy Derby Square brakowało książek godnych uwagi, nie było choćby namiastki parku i
przyjaciół.
Czasami miała ochotę uciec do Bedfordshire i zostać tam, zdając się na łaskę sąsiadów. Niestety
mu¬siała jeszcze poczekać. Zgodnie z wolą ojca, do ukończenia dwudziestego piątego roku życia
pozostawała pod kuratelą brata, inaczej Lionel zgar¬nąłby część przypadającego na nią spadku.
Wiedziała, że jej ucieczka byłaby mu na rękę, dlatego posta¬nowiła wytrwać, zwłaszcza że
"opieka" sprawowa¬na przez brata już wkrótce miała dobiec końca.
Wyjątkowo głośny krzyk, który dobiegł z dołu, spowodował, że jeszcze bardziej skuliła się pod
ko¬cem, naciągając go na głowę. Ubóstwo nie przeszkadzało Lionelowi w rozrywkach. Czy
przetrwa ostat¬nie dwa lata pod opieką brata? Rzadko kiedy udawało jej się sprzeciwić Lionelowi.
Umiejętnie manipulował ludźmi, nawet własnymi rodzicami, a ją czę¬sto wplątywał w bardzo
kłopotliwe sytuacje.
Jeśli sprzedał wiejską posiadłość tylko po to, żeby uprzykrzyć jej życie, to w pełni mu się udało.
Zza drzwi dobiegły odgłosy kroków i śmiech. Ele¬onora ostrożnie wstała z łóżka, aby upewnić się,
że drzwi pokoju i te prowadzące do sąsiedniej garderoby zostały dokładnie zamknięte. Uśmiechnęła
się na myśl o swoich obawach. Garderoba była zamknięta od tak dawna, że nikt już nie pamiętał,
gdzie znajdował się klucz.
Wiedziała jednak, że ostrożności nigdy za wiele.
Mimo że podłość brata miała pewne granice, Eleonora zdawała sobie sprawę, że ze względu na
rosnące długi Lionelowi coraz bardziej zależało na jej części majątku.
Dwa dni temu dopadł ją w korytarzu, żeby pogratulować propozycji zamążpójścia.
- Kto miałby mi się oświadczyć? - spytała. - Przecież nikogo nie znam.
- Nie przesadzaj, kochana siostrzyczko - odparł, uśmiechając się znacząco. - Przedstawiłem cię
niektórym z moich gości, ale ty jesteś tak nieśmiała, że zawsze potem uciekałaś.
- Nie powodowała mną nieśmiałość, lecz obrzydzenie- odpowiedziała cierpko Eleonora.
Roześmiał się. Reagował tak, gdy był niezadowolony.
- Nie jesteś już młódką, Nell. Liczysz sobie dwa¬dzieścia trzy wiosny, to wiek dość zaawansowany,
a ja mam kandydata na twoje wdzięki. Nie chciałabyś zostać damą, co?
- Ja jestem damą - odparła. - A jeśli chodzi o kan¬dydata na męża, braciszku, trudno o dżentelmena
w twoim otoczeniu.
- Hrabia nie musi być dżentelmenem, moja droga.
Lord Deveril nie może się doczekać, kiedy zacznie zabiegać o twoje względy.
Deveril! Eleonora wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Najgorszy z kompanów jej brata, uosabiał
zło w najczystszej postaci. Lionel miał dopiero dwadzieścia pięć lat, był egoistyczny i złośliwy, ale
zdaniem Eleonory to Deveril sprowadził go na złą drogę, do¬starczając najwymyślniejszych
rozrywek, którym zawsze towarzyszył alkohol i narkotyki.
- Nie wyjdę za Deverila - odparła z przekonaniem. Prędzej umrze.
- Cóż za wyniosłość! - powiedział z szyderczym uśmieszkiem Lionel, skrywając zdenerwowanie.
Zależało mu, aby to małżeństwo doszło do skutku. ¬Lord Deveril zawsze dostaje to, czego chce,
Nell, więc lepiej nie stawiaj oporu, jeśli ma być dla ciebie miły.
- To on potrafi być miły? Zapamiętaj sobie, Lio¬nelu, nie zgadzam się i nigdy nie zmienię decyzji.
Nie dam się tak upodlić!
Wzdrygnęła się. Nie powinna sprzeciwiać się bra¬tu. Wiedziała, że nie było to zbyt mądre
posunięcie, ale obawiała się Deverila. Bała się jego wynędzniałe¬go ciała, bijącej od niego trupiej
woni, obślinionych warg i przebiegłych oczu. Nędzne życie na łasce bra¬ta wydawało się o niebo
lepsze.
Nagłe pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. - Kto tam? - spytała.
- Nancy. Panienka napije się czegoś gorącego.
W tym hałasie i tak nie można spać. - Zza drzwi do¬biegł łagodny, ale mocny głos.
Nancy pracowała tu od niedawna. Była młoda, ładna i sprytna, ale do siostry swojego pana odnosiła
się z szacunkiem.
Eleonora rzeczywiście nie liczyła na szybki sen, a ciepły napój dobrze by jej zrobił. Przeszła po
wytar¬tym dywanie, trzęsąc się z zimna pomimo grubej, fla¬nelowej koszuli, którą miała na sobie,
i ostrożnie uchy¬liła drzwi. Za nimi ujrzała pokojówkę; rude włosy mia¬ła w nieładzie, a w ręku
trzymała zakrytą filiżankę.
- Dziękuję, Nancy. To bardzo miło z twojej strony.
- Eleonora wzięła napój od dziewczyny i chcąc odwdzięczyć się za okazaną jej dobroć, dodała: -
Lepiej nie wracaj na dół.
Nancy zarumieniła się, ale spojrzała zuchwale na Eleonorę.
- Robię, co pan każe - odparła. Akcent, z jakim mówiła, zdradzał jej proste pochodzenie i niedawne
przenosiny do miasta.
- Jak uważasz - westchnęła Eleonora.
Zal jej było dziewczyn takich jak Nancy. Wykorzy¬stywano je, a gdy stawało się to najgorsze i
nieuniknione, wyrzucano. Eleonora mogła ją jedynie ostrzec.
Dokładnie zamknęła drzwi i pospiesznie wróciła do łóżka, które wydawało się teraz ciepłe i
przytul¬ne. Aromatyczna woń przypraw i ciepłego mleka dodała jej otuchy. Spróbowała łyczek.
Smakowało rumem, trochę za słodkie jak dla niej, ale wypiła je ze smakiem. Ułożyła się wygodnie i
zapadła Vi lekką drzemkę, nie zwracając uwagi na dochodzące z do¬łu hałasy. Zdawało jej się, że
śpi jeszcze, kiedy do jej świadomości zaczął docierać jakiś dochodzący z dość bliska dźwięk.
Usłyszała, jak zamknięte na głucho drzwi od garderoby otwierają się ze skrzy¬plemem.
Ku swemu przerażeniu poczuła, że nie panuje nad własnym ciałem. Leżała bezwładnie, niezdol¬na
do jakiegokolwiek ruchu i widziała wszystko jak przez mgłę. W końcu, kiedy nadludzkim
wysiłkiem, udało jej się nieco unieść na łokciach, zobaczyła, zbliżającą się Nancy.
- Chyba nie jest panience zbyt wygodnie w tym warkoczu - powiedziała służąca z uśmieszkiem,
za¬bierając się do rozplatania włosów.
Eleonora chciała zaprotestować, ale nie wystar¬czyło jej sił. Jeśli pójdzie spać z rozpuszczonymi
włosami, na drugi dzień nie da się ich rozczesać, ale Nancy pewnie robi to z dobrego serca. Ale co,
u licha, ta dziewczyna wyprawia z guzikami jej noc¬nej koszuli?
- Tak jest dobrze, panienko - powiedziała Nancy, popychając delikatnie Eleonorę, aż ta z powrotem
opadła na poduszki.
Powoli zapadała w sen.
*
Tymczasem w ponurym salonie piętro niżej Chri¬stopher Delaney, lord Stainbridge, przeżywał
równie koszmarne chwile. Nigdy wcześniej nie był w tym do¬mu. Zamierzał spędzić spokojny
wieczór, ale gdy wy¬chodził od White'a, zaczepił go Chivenham i niemal¬że siłą zaciągnął do
swoich kompanów świętujących upadek Napoleona oraz powrót na tron dynastii Burbonów. Lord
Stainbridge, któremu obca była przemoc, nie potrafił wyplątać się z tej sytuacji. Nie oponował, bo
Chivenhama znał jeszcze ze szkoły w Eton, choć już wtedy niezbyt go lubił.
Pozwolił zaciągnąć się do domu swojego szkolnego kolegi, ale jeden rzut oka na gości wystarczył,
aby utwierdzić go w przekonaniu, że trzeba to miejsce jak najszybciej opuścić. Ku swemu
zaskoczeniu spotkał tam jednak pewnego Francuza, który podzielał jego zainteresowanie sztuką i
chińską porcelaną. Popijając wino, dyskutowali na temat kilku przedmiotów, które pan Boileau
przyniósł dla gospodarza. Dopiero póź¬niej lordowi Stainbridge'owi przyszło na myśl, że to
niemożliwe, aby zadłużony filister, jakim bez wątpie¬nia był Chivenham, interesował się dziełami
sztuki.
Sir Lionel podszedł do nich i wziął zgrabną figur¬kę konia z nefrytu.
- Ładny przedmiot, nie uważasz, Stainbridge?
- Wspaniały. - Lord Stainbridge poczuł, że język
zaczyna mu się plątać, a ponieważ zawsze zachowy¬wał umiarkowanie w piciu, zaczął
podejrzewać, że . dolano mu coś do wina.
- Doskonały niczym smukły chłopiec, prawda, Stainbridge?
Hrabia wzdrygnął się na dźwięk głosu znienawi¬dzonego lorda Deverila.
- Nie - odpowiedział zwięźle, czując, że jego umysł nie działa tak sprawnie jak zwykle i celna
ripo¬sta jest ponad jego siły.
- Być może masz rację - przyznał Devril ugodowo.
- Ale niektórzy z tych cudownych chłopców są niezwykle piękni. - Przybliżył się do Stainbridge'a i,
zni¬żając głos, dodał: - Zwłaszcza ci z domu przy Rowland Street.
Lord Stainbridge z trudem opanował obezwładnia¬jące go przerażenie wywołane tą uwagą. To, co
suge¬rował Deveril, było wykroczeniem, za które groziła kara śmierci, i choć Stainbridge, ze
względu na swoją pozycję społeczną, z pewnością uniknąłby najwyższe¬go wymiaru kary, skandal
zrujnowałby mu życie.
Nie potrafił zebrać myśli. Co dziwniejsze, miał wrażenie, że w jego umyśle zalągł się ktoś obcy,
pró¬bujący wmówić mu, że cała ta sytuacja nie ma zna¬czenia. Nie mógł to być efekt działania
zwykłego wi¬na. Spróbował wstać. Zgodnie z przewidywaniami nie stracił kontroli nad swym
ciałem, mięśnie praco¬wały jak zwykle, jedynie umysł płatał mu figle. Dla¬tego nie protestował,
kiedy Chivenham objął go ra¬mieniem i pociągnął za sobą•
- Więcej odwagi, mój przyjacielu. Mamy dla ciebie kogoś wyjątkowego.
Lord Stainbridge znalazł się twarzą w twarz z chłopcem, którego często widywał w domu przy
Rowland Street.
Chłopak miał ogromne brązowe oczy, ocienione długimi, ciemnymi rzęsami i zaróżowione policzki.
Adrian, bo tak było młodzieńcowi na imię, uśmie¬chał się, z zachwytem patrząc na Stainbridge'a,
tak jak wtedy, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Hrabia robił, co mógł, aby nie dać po sobie
poznać, że zna tego chłopaka. Jego przerażenie sięgało zenitu.
- Chyba coś ci się pomyliło, Chivenham - rzekł z wysiłkiem, próbując odzyskać władzę nad
otuma¬nionym umysłem. - Wolę damy, byłem przecież żo¬naty.
- Jeśli tak, to wybacz, Stainbridge. Zaszło jakieś okropne nieporozumienie! - odparł Chivenham,
od¬ciągając go od osłupiałego ze zdziwienia młodzieńca. - Chciałem sprawić ci przyjemność, a tu
taka pomył¬ka. Muszę ci to jakoś wynagrodzić. Wiesz, na górze czeka na mnie cud dziewczyna,
dziewica. Bierz ją, jest twoja - powiedział, po czym odwrócił się i ob¬wieścił tę radosną nowinę
pozostałym biesiadnikom, wzbudzając tym ich dzikie okrzyki radości.
Lordowi Stainbridge'owi wydawało się, że wstąpił do piekieł. Zewsząd otaczały go wykrzywione w
ohydnym grymasie gęby, spowite oparami unoszą¬cego się z kominka dymu. W nikłym świetle
świec wyglądały makabrycznie.
Poczuł, że wszystko wymyka mu się spod kontroli i nie jest w stanie zapanować nad sobą.
Najchętniej by stąd uciekł.
- Nie, mój drogi - przekonywał Chivenham. - Był¬bym niepocieszony, gdybyś nas w tej chwili
opuścił. Zresztą jeśli wyjdziesz teraz, nie przyjmując mego podarku, pozostali gotowi pomyśleć, że
to, o czym wspominałem wcześniej, jest prawdą. Chodź.
- Ej! - dobiegł ich czyjś głos. - Pokaż, co potrafisz, bo jeszcze się okaże, że piłem z jakąś męską
lalą.
- Sam widzisz - powiedział Lionel. - To wszystko moja wina. Udowodnij, że się mylą, a w nagrodę
ofia¬ruję ci konia, który tak bardzo ci się podobał. - Mó¬wiąc to, podsunął Stainbridge'owi figurkę
z nefrytu. ¬Doskonała, niczym gibka kobieta, nieprawdaż?
- Tak, tak, oczywiście - wybełkotał hrabia, pozwa¬lając wyprowadzić się z salonu. Łatwiej było nie
stawiać oporu. Potrafi udawać, miał przecież żonę. A piękna figurka z nefrytu zasługuje na lepszego
właściciela.
*
Dochodzący z bliska dźwięk wyrwał Eleonorę z le¬targu. Kiedy uniosła powieki, ujrzała nad sobą
słabo oświetlone sylwetki brata i jakiegoś obcego mężczy¬zny. Nieznajomy był wysoki, szczupły i
blady. Wyda¬wało jej się, że obaj stoją na końcu długiego tunelu, co niezmiernie ją zdziwiło,
ponieważ pokój był bar¬dzo mały. Ku swemu przerażeniu ujrzała również zbliżającą się sylwetkę
lorda Deverila.
Rozmawiali, ale ich głosy były przytłumione i do¬biegały z daleka. Chciała coś powiedzieć, ale nie
mo¬gła wydusić ani słowa.
- Oto i ona - wybełkotał podpity Lionel. - Prze¬pełniona słodyczą dziewica. Jestem pewien, że
prze¬konasz tych wszystkich niedowiarków o swojej mę¬skości. Dosiądź jej, a potem dosiądziesz
nefrytowego konia - wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
Lionel zatoczyl się, przynajmniej tak to widziała Eleonora, a potem oparł się o jej łóżko. Gdy się
zbli¬żył, jego okrągła, gładka twarz wydała jej się monstrualnie duża i zniekształcona. Dostrzegła
okrutny błysk w jego oku i jęknęła słabiutko.
- Nie wygląda na zbyt chętną - wydukał drugi mężczyzna, podchodząc do niej.
Nie był aż tak wysoki, jak jej się na początku wy¬dawało, miał delikatne ręce i twarz świętego. A
mo¬że jej się to śni? W takim razie jest to najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek miała.
- Denerwuje się. Dziewica, przecież mówiłem. ¬powiedział Lionel i zaraz dodał głośniej: - Słuchaj
dziewczyno, jeśli zmieniłaś zdanie, to podnieś się w tej chwili, wyjdź i nie wracaj więcej!
Przerażona Eleonora wytężyła wszystkie siły, aby wstać z łóżka, ale efekt był taki, żę uniosła się
jedy¬nie i pochyliła do przodu w zapraszającej pozie, cha'¬rakterystycznej dla dam trudniących się
najstarszą profesją świata. Potargane, długie kasztanowe włosy spływały jej na twarz, a rozpięta
koszula odchyliła się, ukazując kształtną pierś.
Lord Deveril podszedł, chichocząc, i jeszcze bar¬dziej rozchylił jej koszulę.
- Moja śliczna. Nie zawiedź tego dżentelmena, a jeśli on cię nie zaspokoi, pamiętaj, że na dole
cze¬kają inni chętni na twe wdzięki. Zapłatę dostaniesz rano. - Lord Deveril i Lionel wybuchnęli
gromkim śmiechem.
Eleonora opadła bezwładnie na poduszki, a jej "kochanek" zaczął się rozbierać.
- Proszę - wyszeptała błagalnie.
- Dobrze, już dobrze - wymamrotał, odkrywając koc.
Przejmujący chłód otrzeźwił ją nieco, i uświadomi¬ła sobie, że ten koszmar dzieje się naprawdę.
Przera¬żona ponownie spróbowała wstać, ale nie mogła się ruszyć.
- To jakaś nowa moda wśród dziwek? - Przyglądał się zdumiony jej koszuli nocnej, po czym zaczął
ją nieporadnie rozpinać.
Eleonora wysunęła rękę, aby mu w tym przeszko¬dzić, ale ten odepchnął ją, powiedział, że nie
potrze¬buje pomocy i rozerwał przednią część koszuli.
Poczuła z ulgą, jak zapada się w wielką, czarną otchłań.
- Ta dziewczyna to jakaś cholerna kukła! No dalej, bierz się do roboty! Za co ci płacą?
Kilka uderzeń w policzki ocuciło ją na moment, ale nadal nie mogła się ruszyć. Nogi miała
rozchylo¬ne. Poczuła na sobie ciężar, a potem znowu zapadła w nicość.
Okropny ból przywrócił jej na chwilę przytom¬ność. Usłyszała jakiś wrzask i w tej samej
sekundzie zdała sobie sprawę, że to jej krzyk. Otworzyła oczy. Chciała błagać o litość, ale ujrzała
przed sobą mon¬strualnie wykrzywioną twarz, której już nigdy miała nie zapomnieć. A potem
znowu nastała ciemność.
Eleonora nie widziała zadowolonej miny swego brata, kiedy oddawał nefrytową figurkę. Nie
słyszała też jego rozmowy z Deverilem po wyjściu lorda Sta¬inbridge'a.
- Szkoda, że się nie przyznał do swoich skłonności.
Mielibyśmy na niego niezły haczyk - mruknął Lionel. - Nie szkodzi, znajdziemy inny - odparł lord
De¬veril.
- Jestem zaskoczony, że odmówiłeś sobie takich przyjemności - powiedział Lionel, wskazując na
łoże.
Lord Deveril podszedł bliżej i ścisnął brudnymi, kościstymi palcami nagą pierś leżącej Eleonory.
Nie zareagowała.
- Jaka w tym przyjemność? Do dziś wieczór mia¬łem do wyboru: albo zwyczajnie ją zgwałcić, albo
otumanić narkotykami i dopiero wziąć, co mi się na¬leży. Ale jestem już za stary na takie przygody,
a ju¬tro twoja siostra spojrzy na małżeństwo ze mną nie¬co przychylniejszym okiem. A kiedy już
zostanie mo¬ją żoną, nie będzie mogła mi odmówić. Jej nienawiść sprawi mi tym większą
przyjemność, im bardziej bę¬dzie skrywana. Zresztą wydarzenia dzisiejszej nocy mogą nam się
jeszcze na coś przydać. Nasze dowódz¬two potrafi każdą sytuację obrócić na swoją korzyść.
Lord Deveril przykrył Eleonorę.
- Strzeż mej narzeczonej, Chivenham - powiedział z uśmieszkiem. - Jutro pojawię się z
pierścionkiem.
*
Tej nocy w Paryżu brat lorda Stainbridge'a, Nicho¬las Delaney, czuwał przy łóżku znajomego
Anglika. Delaney, który widział w swym życiu niejedną śmierć, zrozumiał, że Richardowi
Anstable'owi nie można już było pomóc. Stracił zbyt wiele krwi.
Nicholas, wracając z Indii do domu, postanowił po drodze zatrzymać się na kilka tygodni w Paryżu,
który po upadku Napoleona na powrót otworzył swe podwoje dla Anglików. Delaney miał kilka
istotnych powodów, aby odwiedzić to miasto, a jego kompani nie protestowali, zwłaszcza że stolica
Francji ofero¬wała wiele ciekawych rozrywek.
Nie pamiętał już dokładnie, w jakich okoliczno¬ściach poznał swych trzech towarzyszy. Tima
Rileya na pewno spotkał w Indiach, z Georgiem Croftsem ¬zwanym przez wszystkich Shako -
zetknął się na Przylądku Dobrej Nadziei, a Tom Holloway, któ¬rego znał najdłużej, dołączył we
Włoszech.
Z nich trzech tylko Tom był prawdziwym partne¬rem w podróży. Tim osłabiony niedawno przebytą
febrą oraz Shako - marynarz bez prawej dłoni, trak¬towali Delaneya niemal jak swojego pana i w
nim upatrywali szansy na rychły powrót do domu. Nicho¬las miał nadzieję, że po powrocie do
ojczyzny prze¬staną być tak krępująco oddani.
Na Richarda Anstabla natknął się trzy dni temu. Znali się trochę i bardzo ucieszyła ich perspektywa
kilku wspólnych wieczorów. Richard był jednym z nowo mianowanych dyplomatów wysłanych do
Pa¬ryża, jednak Nicholas odniósł wrażenie, że jego ro¬dak nie zajmował się negocjacjami
pokojowymi, lecz tropieniem sympatyków Bonapartego, co wydawało się dość bezsensownym
zajęciem, zważywszy że Na¬poleon abdykował i został zesłany na Elbę. Widać ostrożności nigdy
za wiele.
Kto by przypuszczał, że taki dobrotliwy grubasek Richard skończy w ten sposób. Nicholas
przyszedł do niego na kilka partyjek pikiety i znalazł go w ka¬luży krwi. Biedny Richard. Odgarnął
kilka kosmy¬ków z czoła umierającego, a ten z wysiłkiem uniósł powieki.
- To ja, Nicholas. Nie ruszaj się, zaraz sprowadzę pomoc - uspokajał, choć zdawał sobie sprawę, że
to co mówi, nie ma najmniejszego sensu.
Richard zamknął oczy.
- Tres ... Tres. Powiedz im - wyszeptał z wysiłkiem.
- Powiem. Tym z ambasady? - upewnił się•
Richard uśmiechnął się leciutko, westchnął i już nie żył.
Nicholasa przepełniała ogromna gorycz i wście¬kłość. Śmierć jest bezwzględna. Jeszcze sekundę
te¬mu istniał człowiek, a teraz zostało jedynie nierucho¬rne, martwe ciało.
Znał Richarda Anstable'a bardzo słabo, ale wie¬dział, że zginął miły, umiejący cieszyć się życiem,
młody mężczyzna. Dałby wiele, żeby dowiedzieć się kto i dlaczego strzelił dwukrotnie w pierś jego
kolegi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exopolandff.htw.pl